Pewnego dnia, zupełnie niespodzianie, przychodzi wiadomość od serdecznego przyjaciela, który wzywa nas do pomocy finansowej, choć dotąd nigdy nie zdradzał nagłych potrzeb. W przypływie ciepłego wspomnienia wspólnych spacerów po ławkach uczelnianego dziedzińca i w przeświadczeniu, że oto nastał moment, by być człowiekiem wśród ludzi, generujemy kod BLIK i bez wahania przekazujemy go rzekomej duszy w potrzebie.

Lecz nim zdążymy złożyć smartfon na stoliku, pieniądze rozpływają się w mgnieniu oka, a bank, przyjmujący rolę strażnika depozytów, z surową miną oświadcza, że to my sami dobrowolnie autoryzowaliśmy ów transfer.
Stajemy w osłupieniu, pełni poczucia krzywdy i rozczarowania, zastanawiając się, czy nie działaliśmy aby wedle najprostszej zasady moralnej, że jeśli można komuś pomóc, powinno się to uczynić.
Bank natomiast odpowiada słowami: volenti non fit iniuria, choć przecież wcale nie pragnęliśmy wyrządzić sobie szkody. Socjotechnika przechytrzyła nasz rozsądek, a system finansowy nie staje w naszej obronie.
Sytuacja – na pozór wyjęta z barwnych kronik absurdu – jest realnym zjawiskiem, które w sprzyjających (a dla nas niekorzystnych) okolicznościach może dotknąć każdego. Kolejne ofiary, podobnie jak my, przekonują się, że choć stosowne paragrafy i ustawy nakazują bankom zapobiegać nadużyciom, w praktyce często słychać tylko jedno. „Szanowny Kliencie, trzeba było zachować ostrożność”.
Gdzieś w tle pobrzmiewa stare, a jakże gorzkie już dla nas „Caveat emptor” – niech kupujący, płacący, dokonujący transakcji, mają się na baczności. Banki zaś odpierają wszelkie roszczenia, tłumacząc, że mocą ustawy o usługach płatniczych odpowiedzialność ciąży na kliencie, gdyż sam odblokował przepływ środków. Nie dość, że brak odpowiedzialności banku zasmuca, to jeszcze uwydatnia się całe pomieszanie ról, w którym profesjonalna instytucja, niby to zaufania publicznego, zrzuca z siebie ciężar roztropności i szuka pozorów, by unikać materialnej szkody.
Zadziwiające wydaje się, że w czasach tak rzekomo nowoczesnych i przyjaznych obywatelowi nie wystarczy już świadectwo krzywdy dokonanej przez manipulatora z zewnątrz, by system sam potrafił wstrzymać przelew czy zatrzymać pieniądze wyciekające przez przypadek jednego kliknięcia. Niepokój budzi myśl, że skoro dzisiaj kogoś okradziono metodą na BLIK, to może jutro spotka to właśnie nas. Nie troszczy się o to ani operator, dla którego ważniejsze jest tempo i wygoda użycia aplikacji, ani bank, który zakłada, że w dojrzałym świecie dorosłych powinniśmy wiedzieć, komu ufamy. I tak rodzi się poważna wątpliwość, czy wobec masowych przypadków wyłudzeń władze publiczne mają moralne prawo do umywania rąk.
Rodzi się też pytanie, dlaczego w tak trudnych przypadkach nie rusza do boju nawet państwo, skoro politycy nie szczędzą nam co chwila obietnic opieki. W kampaniach powtarzają, że prawo stoi po stronie człowieka, że bezpieczeństwo jest priorytetem i że banki zostaną przywołane do większej odpowiedzialności.
A potem, gdy nowi posłowie i senatorowie zasiądą wygodnie w fotelach, stary problem kradzieży „na BLIK” zostaje zepchnięty poza nurt medialnych debat.
Próżno szukać zdecydowanych przepisów, które jasno rozstrzygałyby, że transakcja wyłudzona kłamstwem nie powinna być uznawana za autoryzowaną. Politycy, jak zwykło się mawiać, nierzadko stosują taktykę, którą moglibyśmy określić mianem salutem pecuniae in tempore quaerunt – ratunek pieniędzy odkładają w nieskończoność, bo zawsze jest coś pilniejszego, bardziej widowiskowego i nadającego się do wzbudzenia poklasku.
Pojawia się więc wizja alternatywnej przyszłości, w której nasz system płatniczy i odpowiednie regulacje przechodzą wyrazistą reformę. Tam, w świecie nieodległym, każdy bank i operator płatności wprowadzają skuteczne zabezpieczenia przed manipulacją, a ofiarom oferuje się szybki zwrot środków, bo zrozumiano wreszcie, że nadużycia – nawet te dokonywane pod przykrywką autoryzacji – potrafią być dziełem perfidnego oszusta, a nie lekkomyślnego użytkownika.
Nikt nie kwestionuje roli odpowiedzialności osobistej, ale bankowcy wiedzą, że brak automatycznego przeciwdziałania nadużyciom rodzi poczucie niesprawiedliwości. Może właśnie tam, w tym alternatywnym ładzie, wreszcie pełnoprawnie wprowadzono opóźnione zatwierdzanie transakcji, dodatkowe komunikaty ostrzegawcze lub mechanizmy cofania płatności, tak by zminimalizować straty. Dopiero wtedy przekonujemy się, że pryncypium ubi societas, ibi ius – gdzie jest społeczeństwo, tam powstaje prawo – zyskuje należytą rangę, gdy wspólnie decydujemy, by technologie finansowe nie stały się wolną amerykanką, w której najsprawniejsi w oszukiwaniu czerpią korzyści z cudzej krzywdy.
Niestety, w naszej codziennej rzeczywistości takie systemowe wdrożenia ciągle pozostają w sferze pomysłów, zaś współczesna elita polityczna zdaje się dbać bardziej o to, by ładnie brzmieć na konferencjach niż by wprowadzać trudne, ale konieczne reformy. Prędzej zobaczymy spot w telewizji, w którym surowo nakazuje się ludziom pilnować swoich kodów, niż uchwalenie klarownych przepisów nakazujących zwrot środków, jeśli da się udowodnić podstępne działania oszustów.
Ktoś mógłby zapytać. Czy ta obojętność polityków nie wynika czasem z niechęci podważania bankowego status quo, w którym przerzucanie ryzyka na klienta jest tak wygodne i tanie? Może wcale nieprzypadkowo trudno się przebić z żądaniami zwrotów pieniędzy, skoro wielkie kampanie wyborcze bywają hojnie wspierane różnymi interesami, a nikt nie chce drażnić silnych graczy.
Zastanawiamy się czasem, czy jeszcze nie nadszedł moment, by społeczeństwo – trochę jak w dawnych mowach oskarżycielskich przeciw nadużyciom władzy – głośno upomniało się o jasne i mądre regulacje.
Filipika, którą tu snujemy, staje się nie tyle biciem piany, co postulatem przywrócenia proporcjonalności w relacjach obywatel-bank. Czy przyjęty dotąd model, w którym instytucja finansowa niczym arbiter potrafi unieważnić każdą reklamację, powołując się na rzekome zaniedbanie klienta, jest rzeczywiście sprawiedliwy? Gdybyśmy wczuli się w skórę wszystkich tych, których zaskoczył oszukańczy telefon, a potem gorzka odmowa banku, prawdopodobnie przyznalibyśmy, że dawny porządek rodzi zbyt wiele niesprawiedliwych rozstrzygnięć.
Może politycy, gdy tylko kampania ponownie nabierze tempa, znów będą deklarować, że zrobią z oszustwem BLIKA, precyzyjniej na BLIKA porządek.
Pamiętając wszystkie zapowiedzi minionych lat, winniśmy spojrzeć przenikliwie, czy nie skończy się jak zwykle, gdy echa wyborczych obietnic umilkną, a ludzie – z braku sił lub wiedzy – przestają dopominać się o rozwiązania korzystne dla nich, lecz niewygodne dla banków. Oby to zaufanie, którym przez chwilę się ogrzewamy, nie pozostało jedynie ufnością krótkotrwałą.
Zadaniem instytucji państwa, które same pobierają środki z naszych podatków, jest przecież budowanie Dobra Wspólnego, a nie tylko paradowanie na wizji z kolejną, efektownie brzmiącą umową czy odhaczoną debatą. Nie sposób się zatem dziwić wzrastającemu przekonaniu, że jeżeli całe ryzyko nieostrożnego kliknięcia w link spada na użytkownika, to prędzej czy później doświadczymy tam kolejnego absurdu, w którym lawina skarg i dramatów nie spotyka się z realną pomocą.
W konsekwencji każdy, kto ceni własne bezpieczeństwo finansowe, samodzielnie wytęża zmysły i stosuje zasadę ufaj i sprawdzaj, by w razie czego nie usłyszeć od banku suchych pouczeń. Świat jednak uczy nas, że w cywilizowanym obrocie prawnym – tam, gdzie instytucje naprawdę wypełniają swe obowiązki – dba się o ludzi aż do granic rozsądku, zapobiegając nieszczęściom, które mogą spotkać najbardziej zaufane, choć nieświadome czy nawet roztrzepane osoby.
Dopiero w takiej rzeczywistości topnieje liczba incydentów z wyłudzeniami, a obywatel nie lęka się, że pewnego ranka obudzi się, odkrywając, iż padł ofiarą perfidnego podszywacza.
Może właśnie to jest to dobro wspólne, którego strzegą prawdziwie odpowiedzialne państwa. Ale nim tak się stanie, pozostaje wyłącznie nadzieja, że owo generowanie kodu BLIK potrafimy wciąż wykonywać z chłodną głową i w towarzystwie wzmocnionych zabezpieczeń, co obiecywano, lecz dotąd rzadko wprowadzano w życie.
Niechaj więc nasza refleksja zakończy się postulatem. Fiat iustitia, ne pereat fides – niech stanie się sprawiedliwość, by nie umarło zaufanie.