Niech nikt nie czuje się zwolniony z czujności, gdy wspominamy o idei dopuszczenia trzeciej kandydatury w dogrywce wyborów. Kto uważa, że polityczne rytuały muszą toczyć się w starej, dwubiegunowej choreografii, najwyraźniej nie poczuł jeszcze orzeźwiającego powiewu nowego podejścia. Istnieje przecież przestrzeń, w której znika męcząca konieczność wybierania między przysłowiowym złym i gorszym. Gdzieś w tle pobrzmiewa cichy szept, że trójkąt jest figurą doskonalszą niż kanciasty podział na dwa obozy, a wybór spośród większej liczby propozycji daje szansę na prawdziwe merytoryczne współzawodnictwo.

Ten pomysł wydaje się jednocześnie prowokujący i wyzwalający. Pozwala wyjść poza plemienne schematy i daje nadzieję na porzucenie zaklętego kręgu agresji, w którym tak wielu polityków lubi tańczyć.

Cicero podpowiada, że nie rodzimy się jedynie dla siebie, lecz dla ogółu, i nic tak nie sprzyja wspólnemu dobru, jak łączenie perspektyw różnych stron, nawet gdy początkowo zdają się one odległe. Pozorne ryzyko wprowadzenia do drugiej tury trzech chętnych do sterowania lokalną gminą budzi spore emocje wśród tych, którzy od lat pielęgnują stary rytuał. Tylko czy ta trwoga nie jest przypadkiem lękiem przed utratą dotychczasowego monopolu i nie wynika z faktu, że główni bohaterowie sceny nie chcą dzielić z nikim swojej pozycji? Przecież w tej nowej formule nic istotnego się nie traci. Mogą nawet zyskać osoby, które szukają dialogu ponad podziałami.

Niektórzy pukają się w czoło, twierdząc, że egzotyka tej propozycji jedynie wywoła kolejne utarczki. Jednak lokalna społeczność, inaczej niż polityczne salony, często ma dość skłóconych dwóch frontów, mających zwyczaj przerzucania się pustymi frazesami zamiast budowania konkretnych programów. Bardziej inkluzywny model finału wyborczego jest niczym ciepłe zaproszenie, by zasiąść przy jednym stole i poszukać sposobu na zgodną przyszłość. Trzy kandydatury oznaczają wielowymiarową grę i nie pozwalają już tak prosto redukować całej debaty do walki dwóch zwaśnionych rywali. Rozmowa może przybrać delikatny ton myślenia o tym, co łączy, zamiast nieustannego straszenia, kto przed kim powinien drżeć.

Na marginesie można sięgnąć do bulwersującego fragmentu, w którym pojawia się myśl, że skoro trzy wielkie partie nigdy na trwałe się w Polsce nie zadomowiły, to może trzy kandydatury w drugiej turze pozwoliłyby zneutralizować uwierającą partiokrację. Ten koncept potrafi oburzyć co wrażliwszych strażników status quo, ale właśnie w tym geście przewija się cenny promień nadziei. Czas by wreszcie wyborcy przestaliby być zakładnikami wyłącznie jednej lub drugiej opcji i mieliby poczucie, że ich głos nie jest z góry skazany na zmarnowanie.

Dobro Wspólne podpowiada, by nie bać się odważnych eksperymentów. Wszak wspólnie wypracowana nowa umowa społeczna ma sens właśnie wtedy, gdy każdy, bez względu na to, jak bardzo doświadczył politycznych sporów, odnajdzie w tym układzie cząstkę siebie. Najtrudniejszy pierwszy krok, zróbmy go wspólnie, bo świat może się zaskakująco zmienić, gdy obok dwóch starych fortec pojawi się dodatkowa ścieżka dialogu. Być może ta ścieżka okaże się nawet bardziej uczęszczana niż dotychczasowe bulwary pychy i nadmiarowej pewności siebie.

Z zewnątrz może to wyglądać jak szaleństwo, ale Fundacja Dobre Państwo przypomina, że szaleństwem jest w nieskończoność robić to samo i liczyć na inny rezultat. Wierzymy, że przy większej palecie kandydatów lokale wyborcze ożyją barwniejszą debatą, a mieszkańcy miast i wsi poczują, że nie muszą, niczym lunatycy, dreptać w koło paraliżującego konfliktu. Naszym celem jest ochrona ludzi, czytelnika i jego otoczenia przed skutkami zero-jedynkowych wojenek. Nadchodzi czas, by zamiast pozorować troskę, wprowadzić realne zmiany. Jeśli ktoś sądzi, że władztwo można sprawować zawsze tymi samymi technikami, niech zdziwi się, kiedy trzecia opcja wyjdzie z cienia i zaświeci światłem, którego nie sposób zignorować.

Czyż nie wzrusza sama myśl, że nowy wybór może być lepszym remedium na przesyt szkodliwą walką niż kolejne obietnice bez pokrycia? Spojrzyjmy zatem ponad nawyki i oddajmy prawdziwą władzę suwerenowi, oferując mu więcej niż odwieczny zestaw pod tytułem albo my, albo oni. Żywiąc nadzieję, że i Was do tej wizji przekonamy, zapraszamy do lektury obszernego źródła, w którym można zanurzyć się w dogłębne argumenty, odnaleźć kolejne zaskoczenia i być może zakochać się w idei przerwania dwubiegunowego klinczu. Niech drobna uszczypliwość w kierunku elit stanie się zalążkiem nowej, społecznej energii. Bo po cóż bać się zmian, skoro służą one Dobru Wspólnemu i pozwalają nam wszystkim poczuć się prawdziwie gospodarzami w naszym własnym domu.