Nadszedł czas, by rozchylić zasłonę statecznych nawyków i wpuścić powiew świeżości, który nie tylko ożywi debatę publiczną, ale też obudzi nadzieję w nas samych. Wielu z was, patrząc z wyniosłego piedestału i wyrażając swoją trudną do ukrycia wyższość, pyta z przekąsem, czy naprawdę potrzebujemy nowego głosu w polityce. Czy aby na pewno tak młode osoby, zaledwie siedemnastoletnie, posiadają wystarczającą dojrzałość, by wziąć udział w akcie wyborczym i włączyć się w budowanie rzeczywistości. Mądrzy starożytni mawiali, że nie jest wolny ten, kto nad sobą nie panuje, i nikt z nas nie chciałby chyba usłyszeć podobnego zarzutu pod adresem swojego pokolenia.

W pewnej mierze dotyczy on również nas, dumnych spadkobierców obywatelskiego dorobku, bo przecież wspólna przyszłość rozgrywa się dzisiaj, gdy ważymy decyzje nie tylko za siebie, ale też za tych, którzy będą musieli z tymi decyzjami żyć.

Wielu spośród siedemnastolatków zmaga się już z odpowiedzialnością w przestrzeni rodzinnej, prawnej, często społecznej. Wielu z nich wykazuje zadziwiającą dojrzałość, a nasi szacowni decydenci, rzucając urzędniczym okiem na zasady, pozbawiają ich jednocześnie prawa do współdecydowania w procesie wyborczym. Jaka siła napędza ten świat, w którym wolno płacić podatki, odpowiadać karnie i dźwigać ciężar dorosłych powinności, lecz nie wolno położyć krzyżyka w kartce, która rozstrzyga o losach kraju. Zdaje się, że lekki cug przepływa w murach naszych instytucji, a jednak wciąż pokutuje myślenie o siedemnastolatkach jako dzieciach niezdolnych do politycznej refleksji. Nic bardziej mylnego. Wystarczy przyjrzeć się protestom, inicjatywom młodzieżowym, pomysłom na szkołę czy ekologię. Bez wątpienia ci młodzi walczą o Dobro Wspólne, a do pełnego jego urzeczywistnienia brakuje im nieraz jedynie pieczęci obywatelskiego uznania.

Może więc czas ukłonić się przed tymi nieco młodszymi i zrobić pierwszy krok po kamieniach przez bród, tworząc nową umowę społeczną i zapraszając do niej wszystkich, którym nie jest wszystko jedno. Dostrzeżmy w nich partnerów, a nie wyłącznie odbiorców wytycznych, które rodzą się w gabinetach, gdzie politycy i przedstawiciele biznesu liczą słupki poparcia i wypełniają rubryki w arkuszach kalkulacyjnych. Nie lękajmy się idei, że uszczypliwość może czasem wstrząsnąć wygodnymi fotelami i skłonić do refleksji nawet tych, którzy od dawna wierzą w nienaruszalność starego porządku. Wszak wymiana poglądów jest solą demokracji, a ognisko wspólnych idei wymaga, by od czasu do czasu dorzucić do niego chrust młodzieńczego zapału. Dla wielu z was Wy, którym marzy się zachowanie status quo, taka iskra wydaje się ryzykowna, ale zbliżenie do sedna problemu i dojrzałe spojrzenie na postulaty może przynieść zaskakująco pozytywne efekty. Siedemnastoletnie serca niech zaczną bić w rytm społecznej odpowiedzialności, skoro i tak noszą w sobie powagę życia, nauki, pracy i pierwszych rozczarowań.

W Austrii i kilku innych miejscach na świecie nikt nie dostał drgawek ani nie zaznał upadku państwa, gdy wprowadzono głos dla szesnasto i siedemnastolatków. Wystarczy odrobina rozwagi i porządnego systemu edukacji obywatelskiej, by wzmocnić młodzieżowy idealizm w świadome uczestnictwo w wyborach. Owszem, Konstytucja nas nie rozpieszcza, stawiając wiek osiemnastu lat jako oficjalny warunek nabycia czynnego prawa wyborczego.

Owszem, politycy zapewne wzdrygną się na myśl o kolejnych korektach w przepisach, licząc, że to uderza w misterną geometrię przeliczeń i kalkulacji. Ale może warto poszerzyć horyzonty myślowe, zdjąć klapki z oczu i pomyśleć o tym, że dopuszczenie młodszych roczników do urn jest krokiem w stronę integracji społecznej i długoterminowego planowania. Spójrzmy, kto będzie przez kolejne dziesięciolecia spłacał zaciągnięte długi i kto ostatecznie rozliczy bezczynność wobec globalnych wyzwań. Bez udziału nastoletnich obywateli trudno zbudować trwałe fundamenty dialogu międzypokoleniowego, który może ukształtować nasz kraj na kolejne dekady.

Gdy dochodzi do realnej rozmowy, to właśnie oni, młodzi dojrzali obywatele, pełni pasji, choć niepozbawieni rozsądku potrafią wydobyć esencję problemu, często z większą empatią niż wytrawni gracze sceny politycznej.

Zróbmy ten krok i zaprośmy siedemnastolatków do wielkiej przygody kreowania państwa. Wejdźmy do przestrzeni wspólnej wiosennego wiatru pomysłów, gdzie delikatność potrafi zaskakująco mocno zderzyć się z nabrzmiałymi hierarchiami. Niech uszczypliwość wobec dumnych elit okaże się konstruktywna, bo właśnie w niej, paradoksalnie, ujawni się serdeczna troska o dobro nas wszystkich. Pewność siebie i poczucie wyższości powinny ustąpić miejsca otwartości i zrozumieniu, że partyjni baronowie czasem gubią kontakt z realnymi potrzebami ludu. Jeśli zatem w jakimś arkuszu kalkulacyjnym wciąż brakuje wiersza pod nazwą Głos Młodych, niech wypełni go czcionka przyszłości, którą współtworzyć będziemy wszyscy wspólnie. Wtedy żaden z nas nie usłyszy, że trwa w stanie politowania godnej bierności. Stańmy zatem do odpowiedzialnej dyskusji i poszerzmy przestrzeń rozważań o argumenty szukane daleko w głębiach internetu oraz w pamięci dojrzałych społeczeństw, które zaufały swoim juniorom.

Ktoś powie, że to fanaberia, że zbyt wiele pracy, że nowe formuły wymagają niemożliwych zabiegów prawnych, ale właśnie w tym tkwi iskra odnowy. Wspólnie wypracujmy umowę społeczną, która stanie się pomostem nad rzeką wątpliwości. Zawsze można zakasać rękawy i wybudować kolejny mur, lecz lepiej oprzeć się na zdroworozsądkowym kompromisie, który pozwoli siedemnastolatkom zaznać odpowiedzialności, a nam wszystkim pozwoli odczuć powiew jedności. Gdy wspólną troską obejmiemy los ludzi i otoczenie, właśnie wtedy doświadczymy, że ta krusząca się teraźniejszość zyskuje szansę na ponowne sklejenie w spójną całość. Już teraz każdemu, kto się waha, nasuwa się myśl, że czy nie warto wreszcie zaufać temu, co młode, i cieszyć się razem z nimi chwilą, w której karty wyborcze nie służą jedynie kreśleniu znaków, ale dają rzeczywiste prawo głosu. Wszak każdy wspólny krok w stronę dobra wspólnego wzmacnia przyszłe pokolenia i czyni dziś lepszym niż wczoraj.