Pozwólmy sobie dziś na chwilę zadumy nad tym, co wydawałoby się drobiazgiem, lecz w rzeczywistości potrafi rozhuśtać emocje i rozedrzeć ciszę tak dotkliwie, że pozostaje jedynie zdumione pytanie skąd ten hałas. Niech ten ledwie słyszalny szmer okaże się zaproszeniem do wspólnej wędrówki przez krajobraz, w którym jeden sąsiad wzdycha do błogiego milczenia, a drugi roztapia swoje serce w majestatycznym biciu dzwonów. Kto wie, może właśnie w tym niepozornym zderzeniu pragnień i tradycji tkwi źródło wielkiego sporu o kulturę akustyczną i prawo do własnego spokoju.

W wyobraźni widzimy, jak stare świątynne mury wspominają dawne czasy, kiedy wioska budziła się wraz z echem Anioła Pańskiego, a drobny chłopiec z pasją naciągał sznur, by dzwony mogły wypełnić poranek dźwiękiem niezwykłym, choć może nieco surowym.
Dziś jednak wśród plątaniny telefonicznych dzwonków i alarmów samochodowych łatwo przeoczyć moment, w którym to tradycyjne bim bam bom staje się wibrującą presją w sąsiedzkich ścianach. Tak, czuć tu wyzwanie, bo przecież wolność religijna to szlachetne drzewo, lecz czy jego konary nie przesłaniają światła tym, którzy akurat pragną chwili wytchnienia. Odwołajmy się do mądrości potocznych, mówiących, że co za dużo, to niezdrowo, a wnet usłyszymy szemrane uwagi, iż nadszedł czas, byśmy sprowadzili dźwięki na poziom, w którym ani anioły, ani ludzie nie będą się o siebie potykać.
Zaczyna się przygoda ze sztuką kompromisu, miarowym losem uczestnictwa w rytuale i szacunkiem dla tych, którzy niekoniecznie chcą stawać się jego częścią. Jak rzekł pewien antyczny mędrzec z Aten, który sławił czystość myśli i ducha, wielkie rzeczy biorą początek w zachwycie. Dlatego tak istotne jest, by dźwięk nie odbierał nam możliwości zachwycania się ciszą, podobnie jak cisza nie powinna zagłuszać potrzeby bijących serc, poszukujących wspólnotowego rytmu.
Staramy się to wszystko opowiedzieć ze spokojem i serdecznym uśmiechem, choć wewnętrznie czujemy, jak iskra konfliktu drży, gotowa rozpalić się w płomień. Chwile bezgłośnych poranków i wieczorów zachwycają duszę, lecz w tym samym momencie dla wielu istnieje coś ujmująco pięknego w doniosłym dźwięku, który przypomina o tajemnicy większej niż wszystkie wiadomości świata. Outsiderski bon mot kusi, by stwierdzić, że akustyka wiary nie musi być toporem wbijanym w spokój obywateli, lecz czasem bywa.
Dla jednych dzwonienie jest jak kojący szept moralności, dla innych niczym niesforny kogut, co budzi w samym środku głębokiego snu. Wyobraźmy sobie, że istnieje złoty środek, miękki jak zapach ciasta drożdżowego snującego się o poranku, a przy tym na tyle stanowczy, by chronić nasze wrażliwe uszy przed nadmiarem decybeli. Wystarczyłoby wciągnąć do rozmowy wszystkich, którzy czują potrzebę bycia wysłuchanym, i spróbować namalować pejzaż, w którym dzwonnice wciąż podkreślają obrzędowe uniesienia, ale nie szturmują cudzych sypialni. Może warto sięgnąć do prostych mądrości i przypomnieć sobie, że jeśli stary zwyczaj powoduje ból, to należałoby go ułożyć tak, by koił, a nie dręczył. Wierzcie lub nie, lecz to zadanie wcale nie musi być trudne, zwłaszcza jeśli uwzględnimy czas na wypicie spokojnej herbaty i wsłuchanie się w melodie, które rozbrzmiewają tuż obok. Być może najlepsze rozwiązanie leży w zwykłym ludzkim porozumieniu, nawet jeśli w pierwszej chwili wydaje się to mrzonką.
Z jednej strony mamy tradycję o korzeniach mocnych niczym prastary dąb, z drugiej nowoczesną wrażliwość, która mówi stop, kiedy głowa pęka. Ktoś mógłby rzec, że to kolizja nieunikniona, a przecież bywa tak, że wystarczy drobne wyciszenie, skrócenie melodii, zaplanowanie godziny, by sielanka wróciła do świata, w którym ludzie spotykają się z uśmiechem na ulicy. Rozpostrzyjmy więc horyzont myślowy i wyjdźmy poza wąski murek sporów, bo ten dźwięk nie jest tylko echem wiary, lecz także chwilą wspólnoty i nadzieją na zrozumienie.
W tym miejscu nasuwa się pytanie czy naprawdę warto brnąć w upór, skoro wystarczyłoby obłaskawić hałas niczym kapryśnego kota, który domaga się uwagi w środku nocy. Może czasem kotu wystarczy delikatna pieszczota, tak samo jak naszej duszy wystarczy symboliczny ton, by przypomnieć sobie o sprawach najistotniejszych. Pomyślmy więc o tym z czułością i odpowiedzialnością za sąsiada, co akurat próbuje zasnąć po znużeniu całego dnia. Niech w nas przemówi odrobina pokory, bo przecież nikt z nas nie chce, by wybił dzwon ślepy na prośby o spokój.
Kiedy słyszymy głosy słuszności, odzywa się w nas mieszanka ciekawości i lekkiego niepokoju, bo czy damy radę zbudować ten mały most porozumienia, czy jednak stoczymy się w nocną kanonadę wzajemnych wyrzutów. A przecież to tylko dźwięk, a może aż dźwięk, który rozgrzewa naszą wyobraźnię i konfrontuje z odwiecznym zmaganiem między wolnością a odpowiedzialnością.
Ktoś powiedział kiedyś, że człowiek i tak nie ucieknie przed sobą, więc może szkoda energii na walkę i lepiej zabrać się do mozolnego strojenia naszej zbiorowej orkiestry. W końcu, jak przestrzega staropolskie powiedzenie, nie wylewajmy dziecka z kąpielą i nie gaśmy całej tradycji, skoro może ona być źródłem inspiracji i światła. Wystarczy, by to światło nie oszałamiało blaskiem, gdy ktoś akurat potrzebuje ciemności i już mamy sposób na pokojowe współistnienie. Nie wykluczajmy więc nikogo z debaty o tych drażliwych decybelach, pozwólmy kapłanom, wiernym i niewiernym przedstawić swoje racje, a później opracujmy wspólną melodię, w której wszystko brzmi taktownie i bez fałszu.
W ostateczności naprawdę da się zdjąć odrobinę patosu z tych potężnych spiżowych gardeł, by wypełniły świat ciepłem, niedrżeniem zatok. Przyznajmy, że każda epoka ma swój rytm, a nasze współczesne miasta bywają bardziej wrażliwe, bo otulają coraz większe liczby ludzi, nie zawsze dzielących tę samą wiarę i obyczaj.
Czy chcemy ich zrażać waleniem w bęben, czy raczej zaprosić do wspólnego stołu, gdzie można z wdziękiem celebrować odwieczność dzwonów. Wypchnijmy się ze strefy komfortu i wzbogaćmy naszą myśl o umiejętność słuchania, bo w tym tkwi klucz do zgody, w słuchaniu właśnie. Niech więc w tej melodii znajdzie się miejsce na cichą nutę i na majestatyczną fanfarę, ale rozpisane tak, by nikt nie poczuł się przytłoczony.
Czy jest w tym przesada. Może i tak, lecz czasem wystarczy łagodna perswazja, by pokazać wszystkim, że złoty środek istnieje naprawdę, a Platonowy zachwyt urodzi się tam, gdzie człowiek poczuje się bezpiecznie także w swej ciszy. I niech ten dzwon, kołyszący się w dzwonnicy jak wierny strażnik duchowych spraw, nie stanie się bojowym taranem rozbijającym spokój domostw. Niech raczej będzie hołdem dla jedności i przypomnieniem, że sacrum bywa najbardziej żywe, gdy potrafi odnaleźć wspólny język z codziennością. W końcu wszyscy jesteśmy trochę święci, trochę zmęczeni i trochę ciekawi, a jednocześnie wszyscy potrzebujemy tej samej ciszy, by usłyszeć prawdziwy szept własnego serca.