Instytucja pełnomocnictwa od dawna pełni rolę nieocenionego sprzymierzeńca w codzienności, gdzie sprawy prywatne czy zawodowe potrafią kumulować się niczym rwący potok zadań. Nikt już nie dziwi się, że można powierzyć odbiór paczki znajomemu, że notariusz uprawomocni decyzje o sprzedaży nieruchomości dla osoby nieobecnej, a nawet że w szczególnych sytuacjach można zawrzeć związek małżeński przez pośrednika. Tym bardziej zaskakujące jest, jak wielki opór budzi sama myśl, by podobną metodę zastosować w przestrzeni parlamentarnej i umożliwić posłom czy senatorom udzielenie pełnomocnictwa do głosowania wtedy, gdy zobowiązania lub przeciwności losu nie pozwalają im na osobistą obecność w sali obrad.

Czyżby majestat sejmowej i senackiej tradycji był bardziej wrażliwy od więzów małżeńskich albo od obrotu wielkim kapitałem finansowym?

Wyobraźmy sobie posła, który musi o tej samej porze wspierać ważną uroczystość w swoim okręgu, spotkać się z mediów przyjacielem i w biegu zdążyć na głosowanie, gdzie wszyscy czekają, aż surowy Prezes czy Przewodniczący klubu zerknie, czy poseł ów stoi przy odpowiednim przycisku. Nieobecność mogłaby oznaczać bolesne konsekwencje, czasem nawet defenestrację z kolejnej listy wyborczej, bo partyjna pamięć bywa dłuższa niż najobszerniejsze archiwum legislacyjne. A przecież w świecie, w którym podróżujemy szybko i rozwiązujemy wszystko za pomocą kilku aplikacji, da się wyobrazić, że posłowi wystarczyłaby krótka forma instrukcji, by inny parlamentarzysta zasiadający tuż obok wrzucił za niego imienną kartę do głosowania, jasno, uczciwie, z pełnym udokumentowaniem.

Przeciwnicy przywołują ideę osobistego charakteru mandatu i podkreślają, że wolny mandat przypomina osobistą misję polityczną, której nie można scedować na nikogo innego. Orędownicy nowego rozwiązania nie kwestionują, że to konkretna osoba jest posłem bądź senatorem, podejmuje decyzje i za nie odpowiada. Twierdzą jednak, że w dobie szybkiej komunikacji można wskazać pełnomocnika wyłącznie do wykonania samego faktu głosowania, zgodnie z jasno wyrażoną wolą mocodawcy. Czy to aż tak niebezpieczne, by  dosłownie, poprosić sąsiada z ławy o podniesienie ręki we właściwym momencie, kiedy my akurat zmuszeni jesteśmy do stawienia się przy boku wójta, sołtysa, sponsora czy zupełnie innej poważnej instancji?

Nietrudno zauważyć, że właśnie strach i przyzwyczajenie stają się główną barierą. Jedni boją się wykorzystania pełnomocnictwa w manipulacyjnych rozgrywkach, inni wskazują, że nie tak dawno ktoś wprowadził system elektroniczny głosowań, w którym każda nieobecność jest widoczna i odnotowana. Jednak przez wieki nauczyliśmy się zabezpieczać pełnomocnictwo w podobnych obszarach życia – notariusze, rejestry, adnotacje, wszystko to pozwala ustalić prawdę i wypełniać wolę kogoś, kto chwilowo nie może pojawić się osobiście. Mało kto dziś twierdzi, że ślub za pośrednictwem pełnomocnika to zamach na szczerość uczuć, choć jest to przecież sytuacja znacznie bardziej dramatyczna, bo dotyczy spraw na całe życie. Głosowanie w Sejmie czy Senacie w istocie nie determinuje bezwzględnego finału wszystkich spraw, jedynie wyraża chwilowe stanowisko w konkretnej uchwale bądź ustawie.

Wolny mandat zawsze pozostaje wolny i nieprzenoszalny, lecz wyjątkowa sytuacja może skłonić do chwilowej zmiany sposobu jego technicznego wykonywania. Dzięki temu posłowie i senatorowie nie stracą głosu, a co ważniejsze nie stracą go także wyborcy, którzy powierzyli im reprezentację. Trzeba tylko ustalić precyzyjne ramy prawne, ustalić wzór niepowtarzalnej karty do głosowania czy metodę rejestracji tego zdarzenia w protokole, tak aby obywatel mógł prześledzić, kto głosował w czyim imieniu i na czyją odpowiedzialność. Wówczas ewentualny nadużycie staje się niemal niemożliwe, a skorzystanie z pełnomocnictwa nie zagraża zasadom demokratycznej gry.

W dzisiejszych realiach światowa polityka rozwija się dynamicznie, a na horyzoncie piętrzą się oczekiwania i wyzwania począwszy od naszych relacji z amerykańskimi sojusznikami, aż po kwestie wewnętrzne, gdzie toczy się spór o rzetelność ustawodawczą, przejrzystość mediów czy reformy wymiaru sprawiedliwości. Niełatwo pogodzić te dylematy z faktami, że jednocześnie wypełnianie kalendarza jest zmorą, której mało kto jest w stanie sprostać, chodząc wszędzie osobiście. Jeśli parlament ma nadążyć za życiem, nie może zamykać się w archaicznych schematach, które były tworzone w epoce zupełnie innej mobilności i ograniczonej technologii. Gdy posłowie pomstują na odległość, w której przyszło im uczestniczyć w ważnym wydarzeniu, niech przynajmniej mają szansę zostawić w Sejmie bądź Senacie własny głos. Wystarczy nadać mu bezpieczną, prawną formę i ustawić przejrzyste warunki.

Czas pokazał, że w sprawach fundamentalnych dla polskiej rzeczywistości lęk przed nowymi rozwiązaniami bywa tylko pozornym hamulcem, za którym kryją się polityczne obawy i ukryte ambicje. Zbyt często pojawiają się wymówki o braku analiz, skomplikowaniu tematu, domniemanej blokadzie prezydenta czy zaplątaniu w procedury. Tymczasem minęły już lata praktykowania służby publicznej w warunkach współczesności i nic nie stoi na przeszkodzie, by rządzący wreszcie jasno wzięli na siebie odpowiedzialność za decyzje. Jeśli wprowadzimy mechanizm pełnomocnictwa do głosowania, zyskujemy pewność, że nikt nie zostanie pozbawiony prawa do wpływu na stanowione prawo z powodu losowych wypadków czy innych ważnych obowiązków. Jeśli zaś uznamy, że jest to zbędny pomysł, wypadałoby przedstawić uczciwy i spójny argument, zamiast chować się za zasłoną tradycji czy proceduralnej mgły.

Ostatecznie to państwo polskie powinno bez zwłoki reagować na głosy obywateli, którzy w petycjach czy postulatach domagają się nowatorskich rozwiązań. W sytuacji, gdy nawet ślub można wziąć przez pełnomocnika, warto by i najwyższe organy władzy nie zamykały się na tę, bądź co bądź, starą i ugruntowaną instytucję prawną, dostosowaną do realiów XXI wieku. Być może przyszłość ujawni, że głosy tradycjonalistów i modernizatorów się splatają, a wtedy jedynym, co pozostanie, będzie suwerenna decyzja, czy rzeczywiście chcemy trwać w jednym miejscu bez możliwości zrobienia kroku dalej. Jeśli naprawdę troszczymy się o dobro wspólne, warto dać tej idei pełnomocnictwa chwilę uwagi i spojrzeć na nią bez przymrużenia oka, choć nie żałujmy sobie też serdecznego uśmiechu, który towarzyszy każdej innowacji. Być może dzięki temu kluczowe decyzje podejmowane w polskim parlamencie odzyskają wymiar autentycznej reprezentacji, nawet wtedy, gdy ktoś akurat nie zdąży do Sejmu, bo musi jeszcze uścisnąć dłoń proboszczowi, sołtysowi albo wicepremierowi.