Czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że historia postanowiła rozegrać z nami długi mecz, w którym niespłacone rachunki z poprzednich epok wciąż powracają, skłaniając do pytań o suwerenność i równość wobec prawa. Ustawa z 17 maja 1989 roku, zawarta w schyłkowych realiach PRL-u, miała wtedy przywrócić stabilizację, a dziś, po latach, jawi się jako cień długotrwałych ustępstw i politycznych transakcji, które nadmiernie faworyzują osoby prawne Kościoła Katolickiego oraz innych związków wyznaniowych. Nie kwestionujemy roli Kościoła w dziejach narodu, podziwiamy duchową siłę, która wielokrotnie podtrzymywała Polaków w burzliwych czasach.

Równocześnie pragniemy uczciwie zapytać, czy w demokratycznym państwie XXI wieku nadal powinny obowiązywać zasady kształtowane w warunkach upadającego reżimu, skoro przynoszą one skutki nie do pogodzenia z interesem publicznym.

Choć wiele razy władza publiczna deklarowała wiarę w rozdział Kościoła i państwa, to ustawa o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego wciąż zawiera przepisy, które ograniczają samorządy i Skarb Państwa w możliwości kształtowania polityki żywnościowej, planowania przestrzennego czy obrotu nieruchomościami. W praktyce to także zachęta do prowadzenia karuzeli nadawań i zbyć, bo nawet jeśli pierwotnie wyłączenia spod prawa pierwokupu lub inne preferencje wydawały się skromną rekompensatą historycznych krzywd, dziś często stają się narzędziem dla tych, którzy chcą zyskać kosztem Dobra Wspólnego. Za sprawą rozproszonej sieci kościelnych podmiotów inwestycyjnych rosną wątpliwości, czy naprawdę chodzi tu o sakralne cele i wspólnotę wiernych, czy może o grunty stające się lokatą kapitału, której ruchów organy publiczne nie są w stanie kontrolować.

Rodzi się zatem pytanie o granice kompromisu. Czy nadal chcemy żyć z obciążeniem przywilejów rodem z dawnych ustrojowych targów, przywilejów, które w perspektywie rozwoju gospodarczego kraju zaburzają równowagę, naruszają zasady równej konkurencji i pozbawiają władze publiczne ważnych instrumentów oddziaływania? Bez wątpienia jest to moment, w którym warto przemyśleć ustawowe postanowienia wyłączające prawo pierwokupu lub ograniczające samorząd przy gospodarowaniu ziemią. Nie dlatego, by zwalczać religię czy Kościół, ale by przywracać należną suwerenność państwu i dbać, żeby każde działanie publiczne podlegało takim samym regułom i uczciwej kontroli społecznej.

Dane z innych krajów, w których zachowuje się wyraźną granicę między instytucjami państwowymi a religijnymi, pokazują, że poszanowanie wolności wyznania nie kłóci się z przejrzystym obrotem nieruchomościami czy planowaniem przestrzennym. Polska, dumnie deklarująca przywiązanie do nowoczesnej demokracji, może i powinna czerpać z tych doświadczeń, nie zaś kurczowo trzymać się rozwiązań, które pasowały do kontekstu politycznego ostatnich dni PRL-u.

Każdy dzień zwłoki w przeprowadzeniu zmian skazuje nas na powtarzalne konflikty, rosnące społeczne niesnaski i niepewność wokół tego, czy obywatelska kontrola nad własnym krajem rzeczywiście ma miejsce. Dziś, w epoce przetworzonej przez cyfrowe spisy i otwarte bazy danych, nie powinniśmy pozwalać, by wspólne dobro stało się przywilejem wąskiej grupy. Rozważne uchylenie art. 54 ustawy z 1989 roku oraz pokrewnych uregulowań wymaga nie tylko odwagi politycznej, ale i autentycznej troski o spójny system prawny, w którym rządzi jawność, równość i odpowiedzialność.

Wołamy więc do sumień decydentów. Zachowajcie w pamięci, że służycie Rzeczypospolitej i Jej obywatelom, nie zaś wąskim interesom czy historycznym ugodom. Nadszedł czas, by zmierzyć się z przywilejami zrodzonymi u schyłku komuny, zrozumieć ich dzisiejszy ciężar i odważyć się na reformę, która wzmocni suwerenne państwo. Niech nasze pokolenie nie będzie tym, które oddało ster rządów w sprawach gruntów i przestrzeni bez żadnej refleksji. Przeciwnie, budujmy Polskę wolną i sprawiedliwą, gdzie każdy jest równy wobec prawa, a Dobro Wspólne jest nadrzędnym celem, łączącym wszystkich ludzi w imię wspólnej przyszłości.