Wędrujemy wspólnie przez labirynt dawnych przywilejów i współczesnych regulacji, szukając światła, które rozproszy cienie niepewności. W labiryncie tym dwie ścieżki, jedna oznaczona znakami kodeksu cywilnego, druga wytyczona prawem kanonicznym, gdy obie nieustannie się przecinają to przy każdej kolejnej krzyżówce rosną wątpliwości. Czy transakcja, choć zawarta w dobrej wierze, oprze się gwałtownym nurtom różnic między przepisami państwowymi a kościelnymi. Rozsądny człowiek, przypatrując się temu zamieszaniu, może unieść brew ze zdziwienia i zapytać. Dlaczego w tak ważnej sferze, jaką jest obrót nieruchomościami, nie ustalono do dziś klarownej procedury, która zadbałaby o bezpieczeństwo każdej strony.

My, którzy pragniemy dobra wspólnego i uważamy, że przyzwoitość powinna mieć zawsze pierwszeństwo przed sprytnymi unikami, proponujemy delikatną, choć stanowczą korektę. Mówimy o niej głośno, bo nie sposób dłużej godzić się na lukę prawną odbierającą poczucie pewności obywatelom zawierającym transakcje z instytucjami kościelnymi. Własność, zwłaszcza w kształcie ziemi czy domu, to przecież więcej niż sam akt notarialny. Własność nieruchomości to stabilny grunt pod stopami i symbol życiowych inwestycji. Odrobina ujednolicenia wymogów, na przykład w postaci opinii rzeczoznawcy majątkowego, pozwoliłaby uniknąć sytuacji, w której ktoś niespodziewanie słyszy, że brak kanonicznej zgody niszczy ważność świecko zawartej umowy. Czyż nie brzmi to przewrotnie, by chronić Kościół przed własnymi niespójnościami proceduralnymi błagamy państwo o zgodę.

Przyglądamy się aktualnemu krajobrazowi prawnemu, dostrzegając zaskakującą, nienaruszoną dotąd oazę pewnych zwolnień i ulg przysługujących instytucjom religijnym. Niby bezpośrednio nie kłóci się to z wartościami Unii Europejskiej, a jednak otwiera niebezpiecznie szerokie drzwi dla mało eleganckich sposobów zaniżania cen, ukrywania realnej wartości czy udawania darowizn, które w dłuższej perspektywie mogą ujawniać się jako przykre niespodzianki. Dramat przybiera na sile wtedy, gdy ktoś z nadzieją i ufnością inwestuje w kościelną nieruchomość, licząc na spokojne życie, aby później odkryć, że transakcja w świetle norm kanonicznych nigdy nie powinna dojść do skutku. Ból płynący z podobnej niespodzianki jest jak nagłe uderzenie lodowatej fali, która odbiera dech i zaufanie do jakichkolwiek procedur.

Gdybyśmy chcieli być tu złośliwi, moglibyśmy rzec do przedstawicieli polityki i biznesu, że cały ten problem jest wprawdzie dla nich jedynie marginesem, ale wcale nie tak małym. Chodzi o skutki, które prędzej czy później trafiają do sądów, urzędów, ministerstw, zabierając drogi czas i pieniądze, a wszystko to kosztem osób, które pragnęły jedynie spokoju i przejrzystości. Pochylmy się nad tym nie z pobłażliwą wyższością, lecz z poczuciem społecznej współodpowiedzialności. Wspólnie możemy przecież stworzyć nowy rodzaj umowy społecznej, w której wszyscy będą mieli szansę utrzymać się suchą stopą w prawnym brodzie, bez ryzyka zapadania się w grząskie dno bezsilności.

Pewien starożytny mędrzec wskazywał, że prawdziwa sprawiedliwość tkwi w harmonii między indywidualnymi dążeniami a potrzebami całej wspólnoty. Przyjrzyjmy się tej mądrości i spróbujmy wprowadzić ją do współczesnej debaty. Bądźmy delikatni wobec pokładów wiary i tradycji, którymi kierują się kościoły i związki wyznaniowe, a jednocześnie pozostańmy przytomni i nieustępliwi w kwestiach uczciwości i przejrzystości. Dodajmy do tego nutę odwagi i pozwólmy, by weryfikacja wartości nieruchomości stała się standardem, naturalnym krokiem przed dokonaniem przeniesienia własności. Zapytajmy retorycznie, kto poniesie najmniejszy uszczerbek na tym, że będziemy świadomie kroczyć po kamieniach oznaczonych rzetelnymi wycenami i klarowną dokumentacją. Jeśli ktokolwiek miałby z tego powodu cierpieć, to tylko ci, którzy wolą niedopowiedzenia, szare strefy i zamknięte gabinety z odgórnie ustalanymi rabatami.

Pozostańmy więc w spokoju, lecz pamiętajmy zarazem o sile ukrytej w stanowczych drobnych reformach. Jedna drobna modyfikacja, jeden nowy przepis i jeden rozumny wymóg wobec stron transakcji może okazać się tym ziarnem, które wzejdzie na pożyteczny plon. Od lat rozmawiamy tu, w Fundacji, o pryncypiach, wartościach i dobru wspólnym. Czas, by podarować sobie nawzajem cień bezpieczeństwa w sferze nieruchomości, tak mocno związanej z życiem codziennym nas wszystkich. Nie zostawiajmy tej sprawy w mrokach rozbieżności praw cywilnych i kanonicznych. Nie bójmy się zakasać rękawów, by przygotować projekt zmiany, który zapewni ochronę przyszłym nabywcom, zdumionym na wieść, że dla ważnej umowy kupna może zabraknąć jakiejś bliżej nieokreślonej rzymskiej zgody.

W tym duchu zapraszamy do zapoznania się z naszym materiałem, który rzuca więcej światła na sedno sprawy i pozwala zebrać fakty oraz propozycje na tyle konkretnie, aby wspólnie móc zaplanować kolejne kroki. Wszystko po to, by rozbudzić w sobie gotowość do działania, by uczynić drobne posunięcie, które na dłuższą metę rozpruje gęsty splot niepewności, a kolejne pokolenia nie będą musiały w tym samym miejscu potykać się o te same kamienie. Sprawiedliwość jest snem obudzonym, jak mawiał ów starożytny mędrzec, dlatego nie traćmy czasu na pasywną drzemkę w wygodnych fotelach. Zróbmy wspólnie pierwszy krok po kamieniach przez bród, który dotąd wydawał się nie do przejścia, lecz dzięki zbiorowej mądrości i solidarności okaże się łagodniejszy, niż nam się zdawało. To dla nas.  To dla przyszłych pokoleń. Rekomendujemy znacznie lepsze rozwiązanie niż miotanie się na brzegach w przekonaniu o własnej nieomylnej wyższości. Jeśli to ma być kolejna przyjemna prowokacja, niech nią będzie, bo przecież skandale prawne pozostają skandalami tylko tak długo, jak długo nie rozwiążemy ich razem, w poczuciu, że mamy ten sam cel. Polepszenie losu ludzi i wzmocnienie ducha dobrego państwa są aksjologią naszego wyznania.