Utyskujemy na niskie zainteresowanie mieszkańców sprawami lokalnymi. Dziwimy się, że z naszym zdaniem nikt z rządzących się nie liczy, a jeszcze częściej – nikt nawet o nie nie pyta. Mamy pretensje do władzy o złe zarządznie tym, co wspólne.
Ze smutkiem przyznajemy, że znów nie udało się doprowadzić do odwołania wójta czy prezydenta-nieudacznika. Nasi radni – pośrednicy we współdecydowaniu – nie czują się odpowiedzialni za swoje decyzje, nawet jeśli wiedzą, że nie powtórzą sukcesu w kolejnych wyborach.
Receptą na bolaczki demokracji, zwłaszcza w jej lokalnym wymiarze, jest referendum. Nasze, beżpośrednio wyrażone, „tak” albo „nie” w określonych sprawach.
Jednak każdy, kto próbował zainicjować przeprowadzenie refenredum, wie, że najpierw trzeba zebrać określoną liczbę podpisów, by coś zaczęło sie dziać. A zbieranie poparcia kosztuje, jeśli nie pieniądze, to przynajmniej czas. W dodatku często okazuje się, że nikt nie chce publicznie „gardłować” za sprawą, bo gardło jest tylko jedno i łatwo je stracić w lokalnej zawierusze. Trudno natomiast uzyskać zamierzony rezultat. I tak zniechęcenie i poczucie bezsilności narasta, pojawia się frustracja, a wraz z nią obojętność, choroba zabijająca wspólnotę.
Czy można coś zrobić, by było choć trochę łatwiej zorganizować się i współdziałać? By władza zaczęła się liczyć z mieszkańcami, gdy podejmuje decyzje o ich losie?
Naszym zdaniem tak. O jednej z możliwych zmian piszemy tutaj: https://dobrepanstwo.org/mozna-tak-mozna-nie/
O drugiej – w kolejnej petycji, którą skierowaliśmy do Sejmu i Senatu. Domagamy się, by obniżyć próg liczby mieszkańców, których wniosek zmusza władze do organiacji referendum. Chcemy, by zamiast 10% mieszkańców gminy (powiatu), 5% mieszkańców województwa, już odpowiednio 3% i 1% mieszkańcow mogło skutecznie domagac się zorganizowania referendum.
Władza nie lubi sie samooograniczać. Może jednak tym razem, gdy i WY poprzecie naszą petycję, się ugnie przed naszym wspólnym głosem.
Poniżej treść petycji.