Rozległy szmer ciekawości unosi się, gdy w szkolnych korytarzach pojawia się sylwetka mężczyzny, który zamiast gnać do gabinetu dyrektora, spokojnie rozkłada kolorowe kredki w pastelowej sali przeznaczonej dla najmłodszych. Czy to zapowiedź nowej ery, czy raczej rzadka anomalia, której ciepłe oblicze koresponduje z żywymi plamami farb na dziecięcych dłoniach. Można przypuszczać, że jeszcze przez długie lata w naszej rzeczywistości podobny widok będzie rodził wzburzenie, a także nieco uśpione, lecz narastające zaciekawienie.

Przejmujący niczym cicha muzyka w filharmonii, męski pierwiastek w edukacji szkolnej przywodzi na myśl haust świeżego powietrza dla ogrodu, w którym dominowały dotąd kwiaty jednego gatunku.

Tak zdaje się przemawiać do nas przyrodzona wielobarwność ludzkiej natury, wzywając, aby co prawda nie porzucać róż i tulipanów, lecz wpuścić jeszcze szczyptę egzotycznych storczyków i chryzantem. Dzisiaj mężczyzna z uśmiechem i ironiczną nutą potrafi opowiedzieć o miłosnych dylematach mitycznych księżniczek, by za chwilę z entuzjazmem zbudować z dziećmi makietę wulkanu. Następnego dnia rozwija wraz z uczniami szkolną ideę równości i tłumaczy, dlaczego Kartezjusz mawiał cogito ergo sum, przypominając nam, że bez refleksji o sobie samych stajemy się jak bladoniebieskie cienie bez tożsamości.

Jedni upierają się, że ciepło i delikatność z natury wiodą prym w kobiecych dłoniach, inni są przekonani, iż mężczyzna w szkole może dołożyć warstwę odkrywczej ekspresji, od rozbrajającej spontaniczności aż po surową dyscyplinę, niczym potężne skrzydła motyla, który efektownie unosi się nad ogrodem i migoce barwami godnymi prawdziwego feniksa. Być może przypomina się tu hamletowski dylemat bycia i niebycia, tyle że w wydaniu codziennych zmagań z przyzwyczajeniami społecznymi.

W jednej opinii brzmi argument, iż czasy wymuszania obowiązkowych parytetów minęły i mężczyzna niech sam decyduje, czy woli salę lekcyjną, czy może plac budowy. W drugiej nurtuje postulat, że jeśli zbyt długo będziemy pozwalać na rządzące kulturą konwenanse, to tak niewiele się zmieni, bo stereotyp od wieków trzyma się mocno jak słoneczny kołnierz do jasnego garnituru. Obie wizje można w sobie zderzyć jak dwie fale przypływu, obserwować iskrę, która z takiego starcia się wyłoni, i zdecydować, który żywioł zagra w duszy mocniej.

Niektórzy proponują wprowadzenie twardych kwot, aby, wzorem odwagi znanej z literatury, gdy rycerz przełamuje niewidzialny mur mężczyźni ochoczo zajęli miejsca przy ławkach pełnych piórników i niewysychających flamastrów. Inni wolą, by zmiany toczyły się nieśpiesznie, niczym rzeka wygładzająca brzegi skalistego wąwozu. Dalekie echa antycznych filozofów powtarzają, że wielkie transformacje dokonują się stopniowo, choćby za cenę cierpliwego wypychania ludzkości ze strefy komfortu. Być może ten outsiderski bon mot zabrzmi kontrowersyjnie, lecz czasem warto postawić hipotezę, że mężczyzna w edukacji szkolnej może stać się symbolem pierwotnej wolności człowieka, równie naturalnej jak tętniąca radość dziecka, które dopiero uczy się nazywać kolory i emocje.

Gdzieś pod tym wszystkim majaczy unijne przesłanie niedyskryminacji, niczym ornament na ramie kosztownego obrazu, który nadaje elegancji i zarazem przypomina, że w sercu wspólnoty liczą się równowaga i różnorodność. Czyż można zatem odmówić chłodzącej bryzy świeżego spojrzenia w gorączce szkolnych korytarzy, gdzie słychać dziecięce kroki i delikatne szepty nad otwartymi elementarzami. Są tacy, którzy oczekują, iż pan wejdzie i od razu wprowadzi nowy ład, inni z kolei wolą spokój i przewidywalność, jak w niezwykle uporządkowanym ogrodzie francuskim. Trudno przesądzić, która ścieżka w dłuższej perspektywie przyniesie większe dobro, choć w mozaice rozmaitych stylów bycia i uczenia na pewno znajdzie się przestrzeń dla tych, których dotąd nie dostrzegano.

W literaturze klasycznej nie brak sugestii, że czasem maleńkie poruszenie wywołuje lawinę zmian, a człowiek dopiero po latach pojmuje znaczenie tamtej drobnej iskry. Cichy urok mężczyzny z kredkami w dłoni może być właśnie taką iskrą. Niektórych przyciągnie to zafascynowanie, innych odstraszy, a jeszcze inni będą chłodno przeliczać czy warto podejmować ryzyko burzenia wielowiekowego schematu.

W efekcie każdy sam podejmie wybór, czy zaryzykować, wpuścić barwnego kolibra do szarej szkatułki z nawykami, czy trwać przy przekonaniu, że kolejna rewolucja nie jest konieczna. Serce dziecka ma nieskończony apetyt na poznawanie zarówno empatii, jak i konstrukcji z klocków, a jego śmiech brzmi zawsze tak samo, niezależnie od tego, kto opowiada bajkę. Idąc za torem myślenia, który Kartezjusz rozświetlił jednym krótkim stwierdzeniem o tożsamości, możemy dostrzec, że właśnie dziś odsłania się przed nami pulsująca możliwością droga wiodąca ku pełniejszej wersji wspólnego ludzkiego rozkwitu.

Wystarczy przekroczyć cień wahań i zdecydować, czy nadszedł już moment, by zajrzeć do duszy świata wolnego od sztywnych etykiet płci. Kto się odważy, może przeżyje coś na kształt prawdziwego objawienia i zatęskni za chwilą, gdy ciepła ręka mężczyzny w szkolnej sali stanie się czymś tak naturalnym i kojącym, że nikt nie będzie się temu dziwić, a jedynie uśmiechnie z przeświadczeniem, że harmonia rodzi się z odważnych spotkań pozornie odmiennych energii.