Od lat toczy się w Polsce opowieść o ziemi, na której uprawia się nie tylko ziarno zbóż, lecz także nadzieję na sprawiedliwe życie w nowoczesnym państwie. W tej opowieści duże emocje wzbudza przywilej wyjątkowego traktowania instytucji kościelnych, które dawno temu strzegły tożsamości narodowej, a dziś jednak, zdaniem wielu, nie powinny już korzystać z nieograniczonej swobody w obrocie gruntami rolnymi. Niektórzy nazwą to przeżytkiem z przeszłości, inni uznają za nietykalną relikwię tradycji. Być może oba stanowiska mają w sobie cień racji, lecz nie zmienia to faktu, że w demokratycznym porządku prawo powinno być równe dla wszystkich.

Gdy stawiamy pytanie, dlaczego akurat Kościoły i związki wyznaniowe wymykają się powszechnym ograniczeniom, często słyszymy barwne uzasadnienia z czasów, gdy Kościół wspierał przetrwanie narodu w dobie rozbiorów. Zapominamy, że dziś bezpieczeństwo żywnościowe i stabilność społeczna zależą od precyzyjnych regulacji, nie zaś od anachronicznej luki prawnej, w której wystarczy zasłonić się autorytetem duchowym, by ziemię nabywać i zbywać ponad głowami zwykłych obywateli.
Zaskakujące jest to, jak wielu pewnych siebie polityków i wpływowych biznesmenów odwraca wzrok od problemu, tłumacząc się rzekomym brakiem czasu na zmiany. Zapewne liczą, że temat sam się rozejdzie, rozmiękczony przez inne gorące spory polityczne, bo kto by się przejmował rolniczymi gruntami, skoro mamy w kraju tak wiele ważniejszych spraw. Co bardziej cyniczni dodadzą, że łatwiej pozostać w dyskretnym układzie z podmiotem duchowym, który przynajmniej na papierze nie stanowi zagrożenia dla porządku ziemskiego. Mamy jednak prawo zapytać, czy obietnice składane społeczeństwu można w nieskończoność chować do biurka, podczas gdy w majestacie prawa ktoś czerpie korzyści z systemu, który od dawna wymaga naprawy. Nie chodzi o to, by wprowadzać restrykcje uderzające w jedną grupę. Idzie raczej o zniesienie przywileju, który nie ma racjonalnego uzasadnienia. Ziemia powinna służyć interesowi ogółu, tak jak kiedyś mawiał pewien mędrzec. Najcenniejsze dobro wspólnoty to wolność, która nie może być sprzedawana za srebrniki przywileju.
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że lukę w ustawie o kształtowaniu ustroju rolnego można porównać do furtki otwieranej na oścież w momencie, gdy KOWR (zupełnie jak osamotniony strażnik) usiłuje dbać o dobro rolników i stabilność produkcji żywności. Wystarczy jednak sięgnąć po kościelną osobowość prawną i niczym sprytne złamanie szyfru, przeskoczyć bariery, które dla pozostałych są wymagającym wyzwaniem. Czas zdjąć tę klatkę daremnych wymówek, zjednoczyć siły i zaproponować odważną poprawkę w przepisach. Niech rząd, parlament i wszyscy wpływowi gracze wykażą się autentyczną odpowiedzialnością, zamiast grać rolę milczących statystów w spektaklu pozorów. Niech zdecydują, że ziemia nie będzie już łakomym kąskiem wyjętym spod reguł zapisanych w ustawie, tylko w pełni chronionym zasobem, którego obrót musi być jawny i sprawiedliwy.
Ktoś może uznać, że to buntowniczy postulat, wręcz outsiderski bon mot wymierzony w cichy sojusz interesów. Otóż tak, bywa, że surowa prawda brzmi kontrowersyjnie, ale i tak warto ją wypowiedzieć, skoro dobro wspólne stoi na szali. Wspólne poczucie uczciwości jest fundamentem stabilnego ładu, a stoi ono w jawnej sprzeczności z przywilejami, które faworyzują wybrane podmioty. Jeśli chcemy realnej demokracji, to społeczeństwo oczekuje niezwłocznych kroków ustawodawczych i jasnej deklaracji, że Kościoły i związki wyznaniowe nie mogą nadal korzystać ze specjalnych zasad. Przejrzystość obrotu ziemią rolną to nie jest fanaberia, lecz warunek niezbędny do zachowania naszego bezpieczeństwa żywnościowego, którego waga w dzisiejszych czasach powinna być wszystkim doskonale znana. Zróbmy zatem pierwszy krok po kamieniach przez ten bród i wspólnie wypracujmy nową umowę społeczną, w której Kościół pozostanie szanowanym partnerem, lecz nie będzie dłużej wyjęty spod prawa, a my wszyscy zyskamy pewność, że system chroni interes ogółu.
Nie potrzeba do tego żadnej porywającej rewolucji, wystarczy starannie przemyślana reforma, która wprowadzi jedną, prostą zasadę. Równość wobec prawa oznacza, że historia i wiara nie są przepustką do wyjątkowych ulg, tylko inspiracją do odpowiedzialnego działania dla dobra wspólnego.