Nie sposób przejść obojętnie wobec pytań o sens i słuszność matury, gdy przed oczyma stają nam uczniowie z dysleksją, dyskalkulią, zaburzeniami uwagi czy innymi trudnościami, którym każdy arkusz egzaminacyjny przypomina bitwę nie tylko z zadaniami, lecz także z własnymi ograniczeniami.
Ktoś mógłby rzucić żartobliwie, że jeśli świat jest teatrem, to egzamin maturalny jest akurat ową sceną, na której rozgrywa się potyczka pomiędzy ideałami edukacji a codziennością szkolnej ławki.

Model zmuszający niekiedy wybitnego humanistę do rozpaczliwej walki z równaniami, a artystę o wielkiej wyobraźni do kruszenia kopii z rozbudowaną rozprawką nie sposób, aby był szczerze faktycznie jest sprawiedliwy.
Każdy z nas nasłuchał się zapewnień kolejnych polityków, że oto już za moment, w mig, w sekundę usprawnią system i zdadzą maturę zamiast nas samych. Albo że, tuż po wyborach wyjdą naprzeciw oczekiwaniom rodziców walczących o lepsze warunki egzaminacyjne, byle tylko zdobyć kolejną porcję wyborczych głosów. Po czym mija kampania, opada kurz, a trudności spychane są poza nawias publicznej debaty, jakby sam egzamin zniknął za zasłoną milczenia. I tak przez lata utrzymuje się uniwersalna formuła wielkiej przepustki na studia, która jednak nie zawsze otwiera drzwi wszystkim równie szeroko.
W literaturze pedagogicznej często powraca myśl o inkluzywności, o miejscu dla każdego ucznia przy stole uczenia się niezależnie od tego, czy jest to stół okrągły, kwadratowy czy też imaginacyjny. Jedno jest pewne, że w każdym modelu liczy się przede wszystkim człowiek, jego indywidualna ścieżka, pasja i potencjał.
Wielu badaczy przekonuje, że nie mamy tu do czynienia z problemem systemowym, lecz z indywidualnym, że każdy uczeń jest osobnym światem, który należy traktować z empatią i wrażliwością.
Przyzwoicie jest więc być porządnym i wrażliwym, szczególnie wtedy, gdy rozstrzyga się przyszłość młodzieży. Zamiast sztucznie tworzyć bariery, warto zastanowić się, czy nie lepiej te bariery obniżyć, by wpuścić do świata nauki wspaniałe umysły, którym brak jednego zęba w maszynerii testów uniemożliwia dalszy rozwój.
Jeśli bowiem, parafrazując znaną maksymę, że „nie ma dzieci, są ludzie” (jak pisał Janusz Korczak), to w istocie nie ma też jednorodnych mas uczniów.
Każdy zasługuje na edukacyjną szansę bez względu na swoją neuroatypowość, lęk egzaminacyjny czy kłopoty z formułowaniem myśli w pięć minut.
I oto rodzi się postulat nauczania włączającego na wszystkich poziomach kształcenia. Niech żadna matematyka nie wyklucza potencjalnego geniusza literatury, niech obowiązkowa rozprawka z polskiego nie niszczy marzeń małego Edisona, który świat bada od strony mrugających światełek i zatartych styków.
Polityk powie, że przecież egzamin musi być! Nikt temu nie przeczy, lecz może być to egzamin oparty na zasadach uniwersalnego projektowania, dzięki któremu nie będziemy skazywać nikogo na klęskę ze względu na styl myślenia czy rodzaj zaburzenia.
Od lat powtarzamy za klasykami, że wychowanie, tak jak chciał chociażby Johann Comenius, że to „sztuka wprowadzania człowieka w całe jego człowieczeństwo”.
Przyzwoicie byłoby wprowadzać go w to człowieczeństwo bez rzucania kłód pod nogi.
Egzamin maturalny pozostaje dziś wielkim rytuałem przejścia i nie wątpimy, że potrafi podsycać ogień ambicji, a czasem nawet rozpalać szlachetne współzawodnictwo. Równocześnie jednak bywa zgubnym sitem, które zatrzymuje uczniów wyśmienicie rokujących w pewnych dziedzinach, a nieskłonnych do walki z przedmiotami, które pozostaną im całkowicie obce.
Niestety, politycy przychodzą i odchodzą, obiecując pomóc wszystkim, a kończy się często na tym samym zestawie testowym i tym samym lamentem rodziców, którzy widzą, jak ich dziecko przeżywa traumatyczny maraton testów, zanim ujrzy salę uniwersytecką.
Z rozmysłem więc zachęcamy do refleksji. Godzi się tak kategorycznie przesiewać ludzkie talenty i sprowadzać je do jednego algorytmu? Może zamiast przyglądać się wyłącznie egzaminowi, poszerzmy perspektywę o inkluzywność, o spojrzenie na rzeczywiste potrzeby i zdolności jednostki, o budowanie zintegrowanego wsparcia pedagogicznego od najwcześniejszych lat.
Jeśli matura ma być świętem wiedzy i dojrzałości, to niech przypomina raczej łagodny start w dorosłość, a nie arcytrudny test przeżycia. Skoro jesteśmy świadkami licznych przykładów z różnych krajów, gdzie większa otwartość przy rekrutacji na studia pozwala rozwijać różnorodne talenty, może najwyższy czas, by i w Polsce rozwiązać węzeł gordyjski rzekomej bezalternatywności.
Przyzwoicie jest być porządnym i wrażliwym. Dość barier.
Edukacja, w tym egzamin maturalny, powinna służyć temu, by ludzki potencjał rzeczywiście rozbłysnął, a nie zgasł niepotrzebnie w cieniu jednego feralnego sprawdzianu.
Nie wierzmy politykom, którzy wycofują się z obietnic na zawołanie, wierzmy uczniom, którzy śnią o wielkich rzeczach i zasługują na to, by sen przeistoczył się w rzeczywistość.