Skrócenie kadencji Sejmu, choć w potocznej mowie często nazywane rozwiązaniem parlamentu, w rzeczywistości nie unicestwia go jako organu władzy ustawodawczej, lecz jedynie kończy bieg czteroletniego mandatu i otwiera drogę do wyłonienia nowych przedstawicieli. Zdarza się, że ta procedura, rzadko stosowana w polskiej praktyce, staje się niezwykłym instrumentem przełamywania wielkich impasów i politycznych przesileń, choć trzeba przyznać, że Konstytucja jasno stawia wysokie bariery i definiuje tylko kilka możliwych scenariuszy prowadzących do przedterminowych wyborów.

Bywa zatem, że chcielibyśmy za jednym zamachem oczyścić atmosferę, wygasić jałowe spory i sprawić, by wybory przywróciły iskierkę nadziei społecznej, ale spotykamy się z surowymi rygorami ustrojowymi, które stopniują i ograniczają to przedsięwzięcie, dając priorytet stabilności i przewidywalności rządów.
Niektórzy kwestionują ten model, twierdząc, że zbyt częste przyspieszone wybory mogą pogłębiać chaos i nasilać niebezpieczne napięcia. Inni odpowiadają, że istnieją sytuacje, w których lepiej dokonać błyskawicznej wymiany parlamentu, niż pozwolić mu dalej dryfować w zawieszeniu, obarczonym brakiem uchwał i eskalacją konfliktów. Tak czy inaczej, w polskiej tradycji ustrojowej cały ten mechanizm wygląda niczym klasyczna suknia, starannie skrojona, lecz nieco sztywna w talii, dość rzadko wyjmowana z szafy, a jednak obecna w konstytucyjnym kufrze na wypadek wyjątkowych okoliczności.
Gdy sięgamy do konkretnych paragrafów i artykułów, uderza nas szczegółowość i precyzja. Jedna ścieżka wiedzie przez dobrowolną decyzję Sejmu, wymagającą imponującej większości, druga pojawia się w razie niepowodzenia w wyborze rządu, a trzecia otwiera się w przypadku braku ustawy budżetowej uchwalonej w terminie. Zdarzają się jednak kręte meandry interpretacyjne, w których prawnicy zastanawiają się, czy prowizorium budżetowe także wystarczy do użycia tego wytrychu, czy należy raczej pozostać przy dosłownej wykładni, pozwalającej mówić wyłącznie o ustawie budżetowej w pełnym znaczeniu. Oznacza to, że nasze zasady, choć wydają się klarowne, w niektórych detalach nabierają charakteru mglistych rubieży, możliwych do naruszenia przy sprzyjających okolicznościach lub niesprzyjających interpretacjach. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego, które nie zawsze precyzuje do końca, jak daleko można się posunąć przy korzystaniu z tej broni. Bywa, że sytuacja polityczna sama układa się tak, iż teoretyczne konflikty rozmywają się w codzienności, a jednocześnie sama decyzja o skróceniu kadencji może zapadać w ostatniej chwili, w wyraźnie stresującej atmosferze, przy akompaniamencie wzajemnych oskarżeń.
W tym pejzażu sporu i niepewności Fundacja Dobre Państwo stawia doniosłe pytanie, które na pierwszy rzut oka wygląda jak jadowita igła wymierzona w pękający balon politycznej hipokryzji. Czy zarzut fałszerstwa wyborczego dowiedziony w trakcie kampanii może stanowić wystarczającą podstawę do wcześniejszego przerwania kadencji i odebrania mandatów tym, którzy oszukali głosujących. Ta z pozoru niewinna wątpliwość rozrasta się w umysłach obserwatorów, nabrzmiewa niczym chmura gradowa i zapowiada dość dotkliwą ulewę. Budzi zresztą ostre reakcje w świecie elit, pewnych własnej nietykalności i przekonanych, że potrafią tak swobodnie żonglować przepisami, by lawirować między teorią a praktyką, nie narażając się przesadnie na polityczny zamęt. A tymczasem, obserwując scenę, łatwo zrozumieć, że kiepska wiarygodność jednej czy drugiej partii jest niczym rekwizyt rodem z teatru tanich manipulacji. Gdy pojawiają się doniesienia o potajemnych przepływach pieniędzy, korzystaniu z niedozwolonych narzędzi kampanijnych czy zakulisowych porozumieniach z wpływowymi sponsorami, samo pojęcie demokracji zaczyna płowieć i kruszyć się od środka.
W tej sytuacji można przywołać maksymę Seneki, który zwykł mawiać, że w poszukiwaniu prawdy człowiek nie powinien lękać się żadnej drogi. Odnosząc ten starożytny mądry głos do realiów polityki, wypadałoby wywieść wniosek o konieczności postawienia sprawy jasno, że jeśli ujawniły się dowody fałszerstwa, należy wyciągnąć z tego rygorystyczne konsekwencje, by nie niszczyć fundamentów obywatelskiego zaufania. Tylko tak można dać świadectwo, że Dobro Wspólne nie jest wyświechtanym frazesem, lecz realnym standardem prawnym i moralnym, którego nie wolno łamać, nawet jeśli tym, którzy lubują się w politycznych salonach, wydaje się, że retoryka i dobra reklama wystarczą do przeforsowania każdej tezy. Trzeba też pamiętać o głębszym wymiarze tej refleksji. Skrócenie kadencji Sejmu uruchamia się w warunkach głębokich kryzysów, to czy kryzys zaufania do integralności wyborów nie jest kwintesencją owego zagrożenia dla stabilności państwa. Ci, którzy strzępią sobie języki, głosząc wielkie hasła, a w praktyce uciekają się do nieczystych sposobów na wygraną, zasługują na surowe spojrzenie wymiaru publicznego. Polityka nie jest grą w karty, w której znaczone asy można wyciągać z rękawa, jeśli nikt nie patrzy. Jest kontraktem społecznym, a każdy, kto go burzy, odbiera nam poczucie, że żyjemy w kraju opartym na prawdzie i elementarnej przyzwoitości.
Skrócenie kadencji Sejmu przypomina w tym świetle swoisty rytuał oczyszczenia, choć niesie z sobą także ryzyko skutków ubocznych. Wywołuje bowiem potężne wstrząsy w strukturach partyjnych, w budżecie państwa i w psychice wyborców, którzy raz za razem mogą być zmuszani do zrywania się na sygnał, by udać się do urn i wybierać ponownie. Widać jednak, że przy naprawdę spektakularnych aferach i głębokim rozczarowaniu społeczeństwa stary, sponiewierany organ przedstawicielski powinien ustąpić miejsca nowemu. Nie brakuje głosów, że właśnie brak determinacji do takich rozwiązań utrwala w Polsce klimat pobłażania dla politycznej nieuczciwości. Opieszałość w korzystaniu z tego instrumentu pozwala niemoralnym praktykom rozkwitać, a potem rodzi się niebezpieczne przekonanie, że z oszustwem można żyć w milej symbiozie, byle dobrze zakamuflować sprawę i poczekać, aż obywatele zapomną.
Fundacja Dobre Państwo wzywa do trzeźwego spojrzenia na naszą scenę polityczną, zjawisko funduszy źle ewidencjonowanych i całego korowodu manipulacji, który potrafi wpełznąć w kampanię wyborczą. Chce wypracować nową umowę społeczną, której pierwszym krokiem będzie uczciwe zbadanie, czy w danym przypadku zbezczeszczono ideę wolnych wyborów. Jeśli tak, nie należy z pobłażaniem przymykać oczu, lecz zainicjować proces wiodący do rozwiązania budzącego wątpliwości mandatu. Wszystko po to, by przywrócić zaufanie i pokazać, że polityka też może być dziedziną honoru, a nie zimnej, niemal cynicznej kalkulacji procentów i słupków. Byłoby to wzorcowym przykładem traktowania konstytucji jako strażnika, a nie wyłącznie zbioru przepisów, którymi można żonglować w imię partykularnych interesów. Zresztą, niewykluczone, że taki radykalny gest uzdrawiający dyscyplinowałby wszystkich kolejnych kandydatów, bo świadomość możliwości utraty mandatu przy oszukiwaniu wyborców działa jak kubeł zimnej wody.
Ten melodyjny koncert myśli i emocji nie jest bynajmniej kaprysem, lecz odzwierciedleniem troski o ludzi, którzy znajdują się w centrum tej rozgrywki. Szary obywatel, zasypywany obietnicami i sloganami, powinien wiedzieć, że nie wszystkie miraże mają prawo przesłonić mu rzeczywistość, i że jeśli ktoś gra nieuczciwie, spotka się z reakcją państwa i społeczeństwa. Najtrudniejszy pierwszy krok, a jednak możliwy. Wystarczy, by politycy, którym wciąż nie brakuje energii do wygłaszania wzniosłych deklaracji, zrobili użytek z konstytucyjnych rozwiązań, jeśli faktycznie odkryto poważne nadużycia. Tylko w ten sposób możliwe będzie powstrzymanie korozji zaufania i zamienienie kampanii z karnawału w realny, etyczny wybór.
Seneka, patrząc na nas z bezpiecznego dystansu wieków, mógłby jedynie pokiwać głową, powtarzając, że żadna rzecz nie jest bardziej godna szacunku niż czyste sumienie. Jeśli przyjmiemy tę myśl za dewizę naszego porządku prawnego, nie będzie już wymówek dla fałszerzy i członków sfatygowanych układów. Nie będzie też litości wobec obrońców starego ładu, którzy mówią, że tak było i tak ma zostać. W zamian pojawi się wizja wspólnoty lepszej, starannie pielęgnującej reguły uczciwości i gotowej znieść niewygody przyspieszonych wyborów, jeśli tylko autentycznie jest to konieczne. Nikt przy zdrowych zmysłach nie lubi chaosu i kolejnych kampanii co kilka miesięcy, ale jeśli przeskakiwanie granic moralnych stanie się powszechne, to przetrwanie państwa w demokratycznym sensie okaże się trudniejsze niż najgorszy maraton wyborczy. Tak rodzi się postulat, by prawo do skrócenia kadencji Sejmu traktować nie jako porywczą zachciankę, lecz skuteczny instrument w walce z jawną nieuczciwością i systemową degrengoladą. Dzięki temu polityka znowu stanie się misją dbania o Dobro Wspólne, a nie wystawnym bankietem, na który karnet otrzymują jedynie ci, którzy zdobyli niewiadomego pochodzenia środki i z werwą buńczuczną rozdają puste obietnice. Niech to nowe światło przywróci sens sprawowania mandatu i zdejmie maski z twarzy tych, którzy tańczą w rytm szemranego sponsora.
Fundacja Dobre Państwo nawołuje do wzniesienia się ponad partyjne interesy i przyjęcia odpowiedzialności. Kłamstwo wyborcze jest jak wirus, którego nie można lekceważyć, bo zakaża zaufanie do całego ustroju. Lepiej więc w porę zahamować tę epidemię niż pozwolić jej mutować w kolejne wersje jeszcze bardziej zuchwałego oszustwa. Szerokie horyzonty myślenia podpowiadają, by dostrzec, że jeśli dziś przymkniemy oko na dowiedziony fałsz, jutro możemy obudzić się w państwie dręczonym ciągłym stanem wyjątkowej nieufności i cynicznego wyzysku. Tylko stanowcza reakcja, tylko umiejętne skorzystanie z możliwości skrócenia kadencji może być jasnym komunikatem. Polska demokracja ma mechanizmy samo naprawcze i nie boi się używać ich tam, gdzie sztylet kłamstwa próbuje rozpruć tę delikatną tkaninę zaufania.
Najwyższy czas zatem, by sięgnąć po tę odważną metodę i zadbać o spójność naszej wspólnoty. Można wciąż słyszeć pomruki, że to radykalne, że drogie, że niewygodne, ale przecież nic tak nie strzeże zdrowych zasad jak świadomość nieuchronnej kary dla tych, którzy je naruszają. To możliwe, że właśnie przed nami stoi szansa na nowe otwarcie, gdy odarta z iluzji scena polityczna zacznie dbać o moralną higienę. Kto ma odwagę wykonać ten krok i dopilnować, by skrócenie kadencji Sejmu mogło rzeczywiście ukarać nieuczciwych. Ciepły powiew nadziei podpowiada, że wielu ludzi chciałoby takiego rozwiązania, by polityczny światek przejrzał się w krzywym zwierciadle swoich dotychczasowych praktyk i zobaczył, że suweren jest gotów rozliczyć kłamców. Jeśli wreszcie dojdziemy do tego przeświadczenia, demokracja odetchnie i pokaże, że wciąż może być przestrzenią godności i wolności, a nie tylko jarmarkiem politycznej iluzji. Zróbmy zatem ten pierwszy wspólny krok, aby podnieść głowę i powiedzieć, że fałszerstwo wyborcze rujnuje nas wszystkich, gdyż zasiewa wątpliwość w fundamenty państwa. Lepiej więc ponieść trud chwilowych zawirowań niż tkwić w stagnacji i przyzwalać na psucie idei, które definiują nas jako wspólnotę zwaną Rzecząpospolitą. Taka jest nauka płynąca z naszej debaty i oto przesłanie, które warto w sobie pielęgnować na przyszłość.