Wyobraźmy sobie rzeczywistość, w której nikt nie spada na sam dół drabiny społecznej za to, że podjął pracę w trudnych okolicznościach, gdzie nikt nie jest zmuszany do uległości, bo zależność ekonomiczna nie zna litości i nie przewiduje alternatywy. Spróbujmy dostrzec, jak niebezpiecznie blisko granicy znikają gwarancje właściwej płacy, godnego urlopu i ochrony zdrowia, gdy zależy się całkowicie od jednego podmiotu decydującego o formie, tempie i warunkach wykonywania zadań. Możemy lekceważąco unieść brew i machnąć ręką, mówiąc, że przecież jest wolny rynek, a sami pracownicy powinni zadbać o siebie, ale czy w istocie wolność ta nie bywa złudzeniem, gdy brak jednolitej i klarownej definicji pracy przymusowej, nieprawidłowo pojętego outsourcingu czy sytuacji ekonomicznego uzależnienia.

Rzekomo swobodni ludzie z usługowych platform potrafią się zdziwić, gdy odkrywają, że pozostają bez elementarnych przywilejów i ochrony, chociaż wykonują swe obowiązki wedle narzuconego harmonogramu, bez swobody negocjacji.

Pokutuje przekonanie, że skoro ktoś podpisał umowę cywilnoprawną albo ogłosił się przedsiębiorcą na własny rachunek, to problem z głowy, bo wola obu stron była zgodna. Tymczasem bez słusznych definicji i nowoczesnych regulacji prawo staje się mieczem obosiecznym, którym można machać, lecz trudno nim precyzyjnie chronić najbardziej narażonych.

Dobro wspólne zbyt łatwo ginie w partykularnych interesach, a przecież zgodnie z myślą Seneki powinniśmy dbać nie tylko o siebie, ale przede wszystkim o dobro całej społeczności. Jeśli brak jest uczciwych ram i ujednoliconego kontraktu gwarantującego wszystkim minimum zabezpieczeń, rodzi się ryzyko chaosu i patologii. Krajowe ustawy, pisane w innej epoce, nie uwzględniają faktu, że ludzie, choć pozornie niezależni, mogą wpadać w pułapkę faktycznego podporządkowania.

W świecie outsourcingu, wynajmowania pracowników niczym towarów i przekazywania całych procesów firmom z zewnątrz, wystarczy niewiele, by ukryć prawdziwy stosunek zależności i przymuszania. Zatraca się granica między autentycznym samozatrudnieniem a fikcją, w której człowiek musi posłusznie spełniać cudze dyktaty, niczym potulny pomocnik bez szans na realną obronę swoich praw. Niektórzy przedsiębiorcy skrzętnie to wykorzystują, minimalizując koszty i pozbywając się jakiejkolwiek odpowiedzialności, a gdy przychodzi do rozliczeń, podnoszą ramiona w geście obojętności, twierdząc, że formalnie ci ludzie nie są ich pracownikami. Brak rzetelnych przepisów i jasnych definicji powoduje, że organy kontrolne i sądy mogą rozłożyć ręce, albo prowadzić długie spory o to, czy dany człowiek został do czegoś zmuszony, czy raczej dobrowolnie zgodził się na morderczy czas pracy, niskie stawki i brak jakichkolwiek świadczeń. Prowadzi to do rozmycia odpowiedzialności i wciąga nas w niekończącą się zabawę w chowanego, w której stawką jest los bezbronnych osób pozostających poza gwarancjami i przywilejami, o które kiedyś tak zaciekle walczono.

Jeśli chcemy uniknąć powrotu do warunków rodem z epoki folwarcznej, potrzebujemy umowy społecznej, która ustali przejrzyste reguły i zasady przyzwoitości. Potrzebujemy spójnej reformy, odważnego kroku w stronę ustawowych definicji pracy przymusowej, outsourcingu pracowniczego i outsourcingu procesowego, tak by cały wachlarz możliwych relacji zatrudnienia otaczał pracujących skuteczną ochroną. Postulujemy również rozszerzenie kategorii pracujących na wszystkich, którzy wprawdzie nie są formalnie na etacie, ale wykonują zadania w warunkach sztywnego podporządkowania i zależności. Uczynienie z nich pełnoprawnych uczestników obrotu może wzmocnić rynek i zapobiec wyzyskowi przybierającemu coraz bardziej finezyjne formy.

Wyobraźmy sobie porozumienie, w którym ustawodawca, środowiska pracodawców, przedstawiciele związków zawodowych i sami pracownicy spotykają się w jednym miejscu, by nakreślić nowoczesne reguły. Jesteśmy wystarczająco dojrzali, by zrozumieć, że przedsiębiorczość i wolna gospodarka kwitną najlepiej, gdy zasady są przejrzyste i nikt nie musi bać się schowania pod dywan ofiar taniej siły roboczej. Wprowadzając jednolity kontrakt pracy, zapewnimy podstawowe gwarancje wszystkim, którzy nie mają realnej zdolności do negocjowania warunków, a dokonanie tych zmian leży w interesie nie tylko pojedynczych jednostek, ale i ogólnego ładu społecznego.

Zróbmy pierwszy krok po kamieniach przez bród, nie lękajmy się wspólnego wysiłku i rozmowy o tym, co wielu wolałoby przemilczeć. Idziemy przecież po to, by zapobiec kolejnym dramatom i żeby faktycznie wcielić w życie idee, które tak często padają w kampaniach wyborczych. Skoro minął już rok od czasu, gdy nowa władza otrzymała mandat do działania, a okres analiz i przygotowań do reform powoli się wyczerpał, nadchodzi chwila na realne decyzje. Jeśli rościcie sobie prawo do uznawania się za elitę zdolną do stanowienia reguł, wsłuchajcie się w głosy tych, którzy zmagają się z nieuczciwością każdego dnia. Być może ta reforma okaże się trudna i wywoła protesty tych, którym na rękę jest niedoskonałe prawo, ale warto pamiętać, że nie chodzi wyłącznie o akceptację jednej czy drugiej partii, tylko o poszanowanie fundamentalnego dobra wspólnego.

Nie zapominajmy, że polska Konstytucja opiera się na godności człowieka, czyli na przekonaniu, że nikogo nie wolno sprowadzać do roli przedmiotu albo trybiku w maszynie. Reformy postulowane w tej petycji mogą rozjaśnić mroki sfery zatrudnienia, wprowadzając definicje, które ograniczą grę pozorów i poprawią ład na rynku pracy. Nie wystarczy jednak zamknąć się w gabinetach i liczyć na to, że zwykły człowiek nie zauważy opieszałości czy obaw przed radykalną zmianą. Stworzenie interdyscyplinarnego zespołu i zaproszenie do stołu wszystkich zainteresowanych, od naukowców po środowiska lobbingowe, może przynieść rozwiązania, które wreszcie unowocześnią Kodeks pracy i pozwolą nam w pełnym wymiarze cieszyć się wolnością. Jeśli prawdziwie chcemy troszczyć się o los kraju i ludzi, zróbmy kolejny krok. Udowodnijmy, że nasza debata nie jest tylko parawanem, za którym skrywamy własną bezradność, ale autentyczną wolą rozwiązywania problemów. Nie odwracajmy się do tych, którzy stracili głos w wielkim trybie gospodarki. Pokażmy, że prawo może być przyjazne, oparte na rozumnej równowadze i zdolne zapewnić każdemu odpowiednie warunki. Potwierdźmy, że da się uszanować i inicjatywę, i bezpieczeństwo ludzi.

A zatem, stosownie do roli, którą obraliście jako rządzący i decydujący, stwórzmy prawo pracy odpowiadające duchowi czasu, zamiast kurczowo trzymać się rozwiązań, których korzenie tkwią w dawnych epokach. Zainicjujmy prace parlamentarne i dajmy nam wszystkim nadzieję, że Polska potrafi sięgać dalej, niż sięga linia doraźnych interesów. Jeśli tak postąpimy, następnym razem nikt nie zarzuci nam bierności ani fałszywej troski.

Pozostaje wierzyć, że słowa stają się czynami i że potrafimy wreszcie wprowadzić w życie to, co od tak dawna krąży po urzędniczych korytarzach i gabinetach analiz. Jest w tym większy cel, bo przecież fundamentem każdej stabilnej gospodarki jest chronienie najsłabszych i budowanie równych szans na rozwój. Jeśli niczego nie zrobimy, zaczniemy gubić się w mrokach cynizmu, który głosi, że prawo pracy to tylko dekoracja.

Wybierzmy raczej drogę ku lepszej przyszłości, przypominając sobie mądrą lekcję starożytnych, że wspólne działania dla dobra zbiorowości leżą u podstaw wszelkiego ładu. Nie traćmy chwili, gdy mamy zdolność wprowadzania zmian i nie zamykajmy się w bańce obojętności. Fundacja Dobre Państwo wierzy, że razem zdołamy dokonać tej reformy i pokonać przestrzeń dzielącą obietnice od konkretnych czynów. Jeśli nie teraz, to kiedy.