Zdumiewa, jak wiele emocji wywołuje publikowanie w oficjalnym rejestrze adresów mailowych i telefonów samorządowców, a także spór o to, czy przedsiębiorca powinien pokrywać koszty zwolnień lekarskich, zanim do akcji wkroczy państwowy ubezpieczyciel. W jednym kącie rozsiada się wizja pełnej transparentności, gdzie każdy radny jawi się niczym otwarta księga gotowa przyjąć wszystkie troski i postulaty obywateli, którzy zyskują natychmiastowy dostęp do informacji i wiedzą, gdzie, o której i pod jakim adresem zastanie się człowieka wybranego w wyborach lokalnych.

W drugim kącie rozsnuwa się pragnienie intymności i komfortu pracy bez zalewu setek maili, które zrodzą groźbę wypaczenia dialogu publicznego, bo zbyt duża widoczność wystawi radnego na naciski lobbystów lub nagonkę anonimowych polemistów.

Napięcie między ideą totalnej jawności a pragnieniem zachowania granic prywatności staje się szczególnie wyraziste, gdy przedsiębiorca, który także pełni funkcję trybika w społecznej machinie, musi przejmować część ciężaru publicznego, opłacając w pierwszej fazie zwolnienie chorobowe. Z jednej strony pobrzmiewa zew solidaryzmu mówiący o konieczności wspierania pracownika w potrzebie, z drugiej tli się uczucie rozgoryczenia, gdy drobna firma z trudem dźwiga obciążenia będące domeną systemu państwowego. Jedni twierdzą, że to naturalna konsekwencja udziału w zbiorowym organizmie i oznaka odpowiedzialności, inni wskazują na nierównowagę i znikome zaangażowanie budżetu centralnego w realne wsparcie małych biznesów.

Nie brak głosów przywołujących argument, że człowiek sprawujący urząd publiczny i tak nie ucieknie przed cyfrową komunikacją, bo media społecznościowe i nowoczesne aplikacje pozbawiają go dawnej anonimowości, więc lepiej uczynić zadość wymaganiom współczesnej administracji i stworzyć oficjalną skrzynkę mailową. Być może właśnie tam kryje się klucz do pełnego bezpieczeństwa, bo korespondencja radnego pozostanie wyraźnie oddzielona od życia prywatnego i zabezpieczona szyfrowaniem dającym poczucie, że wrażliwe dane obywateli nie wpadną w przypadkowe ręce. Nic tak nie rozpala politycznej wyobraźni jak pragnienie przejrzenia cudzych maili, a w podobnym duchu rezonują obawy związane z ujawnianiem wszystkiego w Biuletynie Informacji Publicznej. Podobnie dzieje się w sporze o wysiłek finansowy przedsiębiorców w zakresie opieki socjalnej, bo stoi przed nami wielka rozdarta kotara, za którą kryje się pytanie o moralną stronę przerzucania ciężarów, jednak brak tu jednoznacznej wykładni i niewiele osób wykazuje gotowość do zmiany status quo.

Zwolennicy prędkich reform marzą o modelu, w którym państwo przejmuje znacznie większą część wydatków, przeciwnicy obawiają się rozrostu biurokracji i sięgania do coraz głębszej kieszeni podatnika. Według Hannah Arendt człowiek pozbawiony refleksji może ulec pokusie nieświadomego powielania zła, a tego rodzaju spostrzeżenie przywodzi na myśl konieczność ustawicznej czujności i ostrożności, by nie oddać intymnych informacji w niepowołane ręce, a także by nie zgubić w gąszczu biurokracji człowieka i jego dobra.

Rozmaite raporty porównawcze wskazują, że w Europie i Stanach Zjednoczonych nie brakuje odmiennych ścieżek, które pozwalają funkcjonować radnym bez zbędnych barier, lecz zapewniają także w miarę klarowne zapory przed nadużyciami. Wielu entuzjastów twierdzi, że bezpośredni kontakt wywołuje poczucie jedności społecznej, leczy z nieufności i zbliża rządzących do spraw codziennych, a oparty na oficjalnych kanałach przepływ korespondencji umacnia reguły bezpieczeństwa. Inni widzą w tym realne zagrożenie dla równowagi wewnętrznej przedstawicieli władzy lokalnej, bo ich aktywność traci pozory wyważenia, gdy przez większość dnia radny przegląda dziesiątki maili zamiast merytorycznie pracować nad lokalnymi uchwałami. Można też przyjąć postawę zimnego dystansu, ogłosić, że każda władza ma obowiązek zmierzyć się z społecznymi oczekiwaniami bez względu na niewygody.

Nauka również szuka prawdy w tej społecznej sferze, podobnie jak człowiek w życiu osobistym poszukuje sensu, lecz nigdy nie znajduje gotowej odpowiedzi, tylko kolekcjonuje kolejne hipotezy i testuje je w działaniu. Nie brakuje wizji alternatywnej przyszłości, w której radni, podobnie jak przedsiębiorcy, będą działać w ramach w pełni zautomatyzowanego e-państwa, otrzymując w chwilę zwrot kosztów wszelkich obciążeń, a szeroka sieć komunikacji cyfrowej otworzy bezpieczną przestrzeń do wymiany opinii z mieszkańcami, chroniąc jednocześnie prywatność. Istnieją również śmiałe koncepcje odrzucające taki model, bo mogą prowadzić do utraty autentycznego, osobistego kontaktu międzyludzkiego, za którym stoi ciepło i empatia.

Tworzy się nieprzeliczona paleta stanowisk, w której z jednej strony wybrzmiewa pochwała absolutnej jawności, z drugiej argument o tym, że otwarte drzwi nie oznaczają automatycznego zrozumienia i szacunku.

Wzburzenie czytelnika jest w pełni uzasadnione, gdy zauważa, jak różne grupy i interesy ścierają się w tym złożonym sporze i jak wiele kluczowych wątków jawi się w pozornie prozaicznej decyzji o zamieszczeniu adresu mailowego w rejestrze urzędowym. Niemało osób chwali takie rozwiązanie, bo zwiększa ono zaangażowanie wyborców, inni uznają je za przesadę, mogącą skutkować wybujałym natłokiem wątków bez realnego przełożenia na poprawę życia lokalnej społeczności.

Podobny podział opinii dotyczy kwestii przedsiębiorców, którzy byliby szczęśliwi, gdyby mogli liczyć na dofinansowanie kosztów zwolnień lekarskich, co umożliwiłoby im zachowanie płynności finansowej w razie przypadkowej fali chorób wśród pracowników. Opór przeciwny powtarza, że w ten sposób uruchamia się eskalację wydatków budżetowych, a ponoszone koszty i tak rozłożą się w podatkach, obciążając cały łańcuch gospodarczy.

Skrajne poglądy ścierają się niczym potężne masy powietrza, tworząc zamęt i iskrzenie, ale też inspirując do głębszych przemyśleń. Każdy może odkryć w tym procesie własną ścieżkę, rozważając, czy lepsze jest powszechne otwarcie na obywateli, czy wyznaczenie bardziej wyważonych standardów. Wątpliwości pozostają i zawierają przy tym zarówno rozległe pokłady społecznej nadziei, jak i lęku przed nadmiarem zobowiązań, którym niełatwo sprostać bez wsparcia mocniejszych instytucji. Niech świadomość tego gąszczu zdań poszerza nasze horyzonty i zaprasza do rozmowy, która nie przyjmuje jednego ostatecznego rozstrzygnięcia, za to rodzi twórcze napięcie prowadzące do wyłonienia rozwiązań być może bardziej dojrzałych i etycznie mocniej uzasadnionych.