Wiele oczu wodzi dziś za tym, kto faktycznie korzysta z żyznej ziemi i czerpie strumienie z unijnych dopłat, lecz brakuje nam spójnej mapy, która ukazałaby całą prawdę o dzierżawach, własnościach i przywilejach. Może to się wydawać dziwne, że w świecie przepełnionym cyfrową precyzją wciąż żyjemy w realiach półcieni, gdzie państwo nie wie, czy właściciel jest jednocześnie gospodarzem, czy tylko wydzierżawiającym komuś ziemię na odległą wieczność.

Osobliwie brzmi to w kontekście Kościoła, który od wieków gromadził posiadłości i wciąż ma do nich roszczenia, a zarazem tak powoli ujawnia szczegóły dotyczące swego rozległego mienia.

Można by w tym dostrzec wielkie niedopatrzenie albo przeciwnie, sprytną strategię zachowania przywilejów w aurze majestatu, lecz przecież dobro wspólne woła o przejrzystość. Bez niej państwo jest ślepe i nie może podejmować racjonalnych decyzji dotyczących bezpieczeństwa żywnościowego i wsparcia dla rolników.

Odwołując się do starożytnego mędrca, który uczył, że żywa wspólnota powinna dbać zwłaszcza o tych, których głos się nie przebija, warto powiedzieć wprost. Potrzeba nam czytelnej ewidencji, do której nikt nie będzie miał zastrzeżeń i w której władza publiczna ujrzy, kto płaci czynsz dzierżawny, kto kasuje dopłaty i kto właściwie dba o plony. Proponowana reforma nie jest fanaberią garstki zapaleńców, lecz od dawna wyczekiwaną szansą na oczyszczenie powietrza wokół ziem kościelnych i innych gruntów rolnych.

Sankcje administracyjne za brak zgłoszenia czy błędne deklaracje to nie przejaw złośliwości, lecz konieczne narzędzie, by wreszcie uporządkować tę przestrzeń w imię wspólnej racji stanu. Ktoś spyta, dlaczego nagle tak obcesowo przypominamy establishmentowi o tym obowiązku. Odpowiedź jest prosta. Elity wciąż chwalą się dobrym gospodarowaniem, pora, by wspólnie wypracować umowę społeczną, która pozwoli politykom, biznesmenom i wszystkim innym zainteresowanym dojść do porozumienia w sprawie przejrzystości, bo bez niej snujemy się po omacku.

Ciepłe słowa o dobru ludzi i bezpieczeństwie żywnościowym brzmią pięknie, lecz wymagają realnego działania. Wystarczy wykonać pierwszy krok po kamieniach i przejść ten bród, by żaden interes nie zasłaniał dobra wspólnego. Ta reforma nadaje się do przeprowadzenia bez większych kosztów, jest potrzebna natychmiast i może uwolnić nas od jałowych sporów o to, kto faktycznie kontroluje kluczowe obszary naszej gospodarki rolnej.

Niech więc nikt się nie tłumaczy, że czasu brak albo że istnieją przeszkody nie do pokonania. Wystarczy wola, odrobina wiary w sensowność cyfrowego rejestru i jasnych regulacji oraz gotowość do przyjęcia sankcji za żonglowanie prawdą. Gdyby nadmiernie pewna siebie elita ziewała na samą myśl o tak surowej transparentności, to warto jej przypomnieć, że dobro wspólne jest fundamentem, na którym stoi wspólnota polityczna, a lekceważenie tego faktu może pewnego dnia obrócić się przeciwko niej samej.