przy łapaniu pcheł”. Tak mówi stare porzekadło. Z terminem wprowadzenia nowych przepisów jest naszym zdaniem podobnie. Dziś, gdy przedsiębiorcy i inwestorzy z uwagą śledzą każde drgnięcie legislacyjnej maszynerii, stabilne fundamenty prawa podatkowego i gospodarczego stają się kamieniem węgielnym wiarygodności państwa. Brak okresu ochronnego, jak zauważono w pewnym bulwersującym fragmencie, deprecjonuje ideę dialogu społecznego i paraliżuje planowanie, a tym samym prowadzi do przyspieszonej ewakuacji środków i kapitału w kierunku bardziej przewidywalnych regionów. Ta wyliczanka pustoszejących firmowych kont i wyjazdów zdolnych ludzi, którzy zakładali, że utrzymają działalność w otoczeniu przyjaznym i godnym zaufania, wydaje się niekończącą pieśnią krzywdy gospodarczej.

Cyceron napominał kiedyś, że najwyższym prawem jest dobro ludu. Czy w tym świetle nagłe, często kapryśne zmiany obciążeń publicznoprawnych nie stoją w jawnej sprzeczności z dobrem wspólnym, o którym tak chętnie rozprawia się w kampanijnych sloganach.

Kiedy władza sięga po doraźne podwyżki stawek czy wprowadza kolejne obowiązki sprawozdawcze bez merytorycznego uzasadnienia i z pominięciem rozsądnego vacatio legis, przedsiębiorcy bezradnie rozkładają ręce i kalkulują, co dalej. Troska o rozwój przemienia się w gorzki strach przed nieoczekiwaną daniną, a niepewność staje się toksyną, której zatrucie prowadzi do ograniczania zatrudnienia i wstrzymywania wszelkich inwestycji. Nie chodzi tu tylko o wielkie koncerny. Także ci, którzy na co dzień walczą na rynku jednoosobowo, czują, że co rusz obok laptopa i kubka kawy musi pojawić się zespół ekspertów rozczytujących kolejne zmiany w przepisach. A przecież najważniejsze jest, by każda kobieta i każdy mężczyzna chcący działać w biznesie mieli dość czasu na zaplanowanie własnej strategii i spokój potrzebny do systematycznego rozwoju.

Wspólnym wysiłkiem możemy wypracować jasne reguły i zaproponować ustawowe zapisy, które zabronią nakładania nowych ciężarów w środku roku podatkowego, zapewniając tym samym przynajmniej półroczny oddech na przygotowanie się do przyszłych zmian. Zasadę taką znają kraje dojrzałych demokracji, gdzie podwyżki lub modyfikacje w ustawach wchodzą w życie wyłącznie z początkiem nowego roku, a czasem, w wyjątkowych przypadkach, w innym wskazanym, ale zawsze z góry znanym terminie. Pozwala to budować zaufanie, tworzyć rezerwy finansowe i planować w długim horyzoncie. Brzmi to może jak luksus, lecz w rzeczywistości jest warunkiem koniecznym do wzrostu innowacji i rozwoju przedsiębiorczości. Dzięki temu wizja gospodarki staje się czymś więcej niż szablonowym hasłem i nabiera realnego, sprawczego charakteru, bo pozbawiona jest elementu nagłego ataku na oszczędności. Zyskuje tym również władza, która przestaje być postrzegana jako niepewny zarządca gotowy w każdej chwili sięgnąć po nowe obciążenia, kierując się doraźnymi celami fiskalnymi.

Domaganie się przewidywalności i przejrzystości jest dowodem szacunku dla konstytucyjnych zasad, w tym dla realnej demokratyczności i poczucia bezpieczeństwa prawnego. Państwo, które oczekuje od obywateli i przedsiębiorców lojalności oraz szerokich zobowiązań, nie powinno w odpowiedzi odwdzięczać się zaskakującymi przepisami uchwalanymi w chwilowych przypływach politycznej gorączki. Potrzebujemy partnerskiej współpracy, bo tylko wtedy wysiłek każdej ze stron przekłada się na trwały sukces wspólnoty. Zmiany obowiązujące jedynie od początku roku, najlepiej z półrocznym czy nawet dłuższym wyprzedzeniem, są tej współpracy fundamentem. Pozostaje mieć nadzieję, że decydenci zechcą udowodnić, iż służba publiczna i odpowiedzialność za Rzeczpospolitą to nie tylko odświętne frazesy. Każda nieostrożna decyzja, zwłaszcza w zakresie obciążeń publicznych, obraca się przecież przeciwko nam wszystkim, gdy aktywność gospodarcza słabnie, a wraz z nią zaciera się wizja dobrobytu.

Wierzymy, że wystarczy dobra wola i przemyślana reforma, by uniknąć wrażenia, iż politycy traktują obywateli jak kogokolwiek, na kim łatwo można testować kolejne pomysły podatkowe. To my wszyscy, także ci pozbawieni formalnego głosu w procesach legislacyjnych, powinniśmy się stać pełnoprawnymi partnerami w budowaniu państwa przyjaznego rozwojowi. Pragniemy, aby argument o konieczności ucieczki przed chaosem regulacyjnym przeszedł do historii, by przedsiębiorcy nie musieli planować życia w nieustannym strachu. W sennej przemowie do samych siebie mówimy zatem, że dość nieprzewidywalności, dość nieludzkiego pospieszania. Wino, któremu pozwoli się odpowiednio dojrzeć, ma pełniejszy smak, podobnie jak prawo tworzone z namysłem i w dialogu z tymi, którzy na co dzień dźwigają ciężar wzrostu gospodarczego. Najtrudniejszy pierwszy krok, lecz wspólnie jesteśmy w stanie go wykonać, stawiając na zdecydowaną zmianę praktyk legislacyjnych. Jeśli w końcu to dobro wspólne znajduje się na ustach wszystkich partii, niechże ta sztandarowa idea doczeka się realizacji w konkretnym działaniu. Przecież właśnie to działanie, a nie kolejne obietnice, świadczy o tym, czy rzeczywiście dostrzegamy w obywatelach partnerów, a nie jedynie źródło szybkich, fiskalnych łupów.