Wokół samozatrudnionych zapadła głucha cisza, co im źle wróży. Oznacza to zapewne, że gdzieś w zapleczu aparatu władzy powstają nowe koszmarki prawne zwane „wsparciem”, „tarczą”, czy „ułatwieniem” które wedle ich twórców mają usprawnić nam funkcjonowanie w kryzysie, a faktycznie mają doprowadzić do przerzucenia odpowiedzialności finansowej za kryzys na samozatrudnionych.
Samozatrudniony to kiepski wyborca – i dla władzy i dla opozycji, bo jest to wyborca racjonalny, czyli taki, który liczy, sprawdza, weryfikuje obietnice, rozlicza z nich i na dodatek sprawdza, czy mu się to opłaciło i czy w przyszłości też mu się opłaci. Ta taki wyborca, który sprawdza zamiast wierzyć. Straszne, prawda?
To 2,5 milionowa armia tych, którzy nie wierzą w obietnice, święcenia, dotacje, datki, osłony, zasłony i dwudzieste emeryturhttps://www.youtube.com/watch?v=jdOnrmfkVpYy oraz w to, że coś kiedyś będzie za darmo. Co gorsza, ten niewygodny wyborca przynosi 30% PKB (PARP, Raport o stanie sektora małych i średnich przedsiębiorstw w Polsce 2020)
Nie przypadkiem widowiskowo w telewizji i w gazetach padają piekarnie, restauracje i duże firmy zatrudniające wiele osób – to przemawia do wyobraźni, straty przelicza się na setki, tysiące, a potem miliony złotych. A samozatrudniony upada po cichu; ma długu kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy, ma jednego komornika, jeden warsztat/magazyn/samochód/maszynę. I zwykle jedną żonę… Prowadzi sklepik zarzynany przez Żabki, krawiectwo zarzynane przez korporacje odzieżowe, szewstwo dobijane podatkami… Może jest kurierem dużej korporacji albo dostawcą pizzy albo prowadzi warsztat ślusarski. Żaden show.
W czasie kryzysu i wojny zamilkły wszelkie dyskusje o sytuacji i miejscu samozatrudnionych na rynku pracy, tak jakby byli nieważni lub zadżumieni albo jakby wykorzystywanie ich było rzeczą normalną.
Nie jest.
Nie chcemy płacić za błędy władzy rozdającej nasze wspólne pieniądze. Nie chcemy być ofiarami marketingowych pomysłów wyborczych. Chcemy współuczestnictwa w życiu gospodarczym kraju, z prawami do reprezentacji i współdecydowania. Wtedy możemy wspólnie rozmawiać o kryzysie i jego kosztach.
Samozatrudnieni nie zastrajkują, choć mogliby, dzięki OZZS „wBREw”. Oni upadną i znikną z rynku poszukując bezpieczeństwa socjalu i etatu. A to jest znacznie większy cios dla państwa niż strajk. Tyle, że państwo, zarządzane przez jedynie słuszną partię, zupełnie się tym nie interesuje. Tak jak w tym wierszu.