Wyobraźmy sobie, że wchodzimy do starej szafy i znajdujemy tam przepis tak archaiczny, że trąci naftaliną wspomnień po czasach, gdy na czarno buchało się zupę mleczną i balowaliśmy z pełnym przekonaniem, że pewnego dnia wszystko się zmieni. Tymczasem jeden z reliktów, niczym zakurzony kaftan pilnujący porządku w stylu lat 70., wciąż spoczywa w Kodeksie wykroczeń. To artykuł 133, zapis z epoki mydła na kartki i goździków do nabycia spod lady, który miał tknąć grozę w „koników” rzekomo pustoszących socjalistyczne dobra.

Od tamtych lat minęły dziesięciolecia, a my, niby to wolni i nowocześni, wciąż trzymamy się skamieliny, jakby cały porządek świata miał się zawalić.
Wyobraźmy sobie koncert, o którym marzymy, bilety zdobywamy z wyprzedzeniem, cieszymy się, jakby to był nasz prywatny bilet do raju. A potem, w ostatniej chwili, przyjaciele rezygnują, bo nagle polubili morsowanie i skuty lodem zbiornik wydaje im się atrakcyjniejszy od głośników i świateł. Zostajemy z nadprogramowymi wejściówkami i, chcąc odzyskać przynajmniej część wydatku, sprzedajemy je koledze. Kolega, by być miłym, dorzuca dwie złotówki ekstra, bo tak wypada. Nagle okazuje się, że ta symboliczna złotówka zarobku stawia nas na pozycji spekulanta, którego art. 133 chce ścigać z zacięciem rodem z zamierzchłych czasów. Nie brzmi to jak powód do dumy w epoce cyfrowych cudów i personalizowanych biletów.
Czy wolno dziś jeszcze karać grzywną czy nawet aresztem osoby, którym przez przypadek wpadł w ręce drobny zysk z odsprzedaży biletu. Wystarczy prześledzić logikę współczesnych platform, które radzą sobie z masowym i nieuczciwym wykupem wejściówek dzięki systemom ograniczeń i personalizacji. To tam rozgrywa się prawdziwa walka z nieuczciwością. Brzmi rozsądnie, bo nie ma potrzeby grozić Kowalskiemu kajdankami za niewielki obrót wejściówką. „Zbrodnią” w dzisiejszym świecie raczej jest masowe działanie botów, które, wbrew ludzkim nadziejom, pożerają tysiące biletów w minutę, by potem wykpić naiwność tego, kto przegrał w starciu z elektronicznym spryciarzem.
Pytamy więc, jaki cel ma ta krucjata przeciw tradycyjnemu „konikowi”. Czy to dobro społeczne, czy może raczej niemy krzyk dawnych wspomnień, gdy kolejki i reglamentacja były szarą codziennością. Przecież można chronić widzów i kibiców, nie sięgając po hamulec z epoki gumofilców i przydziału na wszystko, łącznie z papierem toaletowym. Wystarczy spojrzeć na nowoczesne rozwiązania dyrektywy Omnibus czy na praktykę instytucji sportowych. W wolnym państwie wystarczy skuteczny monitoring, aresztowanie nawyków poprzedniej dekady przypomina raczej anegdotę bez puenty. Być może, jak powiadał Seneka, „ten najpotężniejszy to pan samego siebie”, lecz równie dobrze można dodać, że dojrzałe państwo panuje nad swymi przepisami i potrafi je mądrze dostosować do nowej rzeczywistości.
Dbałość o dobro wspólne nie oznacza obrony każdej zaszłości systemu prawnego. Możemy z łatwością ustalić przejrzyste reguły funkcjonowania rynku biletów i zmodernizować przepisy zamiast trzymać się sztywno litery sędziwego artykułu, który powstał w otoczeniu zupełnie innej ekonomii i ustroju. Zasady wolnego rynku nie wymagają surowości wobec pojedynczych obywateli, którzy być może odsprzedają bilet z minimalną nadwyżką. Potrzebujemy spojrzenia na prawdziwe zagrożenie gdzie masowe podmioty handlują tysiącami wejściówek, czerpiąc niewiarygodny zysk i rzeczywiście godząc w interes konsumentów. W takim wypadku nie archaiczny kodeks wykroczeń, lecz precyzyjne, adekwatne i nowoczesne prawo może sprawić, że poczujemy się bezpieczniej.
Nasza tradycja niby ma upodobanie do porządkowania, lecz wciąż zdarza nam się przechowywać w komórce przedmioty z minionego stulecia, bo tak było zawsze, a może się kiedyś przydadzą. Czasami jednak trzeba zrobić pierwszy krok i powiedzieć dość. Lepiej zbudować most ku przyszłości niż łatać nieśmiertelnie dziury w starych przepisach. Chodzi nie tylko o komfort użytkowników biletów, lecz także o szacunek dla obywateli, których nie należy traktować jak potencjalnych przestępców. Jeśli wolą polityków jest trzymać się opcji rodem z innej epoki, rodzi się pytanie, czy pragną umacniać zaufanie do prawa, czy raczej konserwować echo dawnych systemów kontroli. Wspólnota obywateli zyskuje na tym, by prawo rozwiązywało realne problemy, nie zaś ścigało drobiazgi stanowiące pozostałość epoki kartkowej.
Nic nie stoi na przeszkodzie, by wreszcie skierować do lamusa przepis, który właściwie sprawdzał się tylko w czasach reglamentacji i półek świecących pustkami. Dzisiejszy rynek biletowy wymaga innych kompetencji i bardziej elastycznych narzędzi. Jeśli rzeczywiście chcemy być państwem szanującym wolność i własność, musimy przezwyciężyć lęki epoki, która dawno przeminęła. „Rzeczpospolita gromadzi się dla wspólnego dobra”, twierdził Cyceron, więc może wystarczy przywołać tę sentencję, by zrozumieć, że dobro ludzi i normalny obrót gospodarczy trzeba wyzwolić spod niepotrzebnej kurateli czasów. Zróbmy więc ten krok po kamieniach przez bród. Pozwólmy sobie na porządkowanie przepastnej szafy z przepisami. Niech artykuł 133 Kodeksu wykroczeń odejdzie wraz z turystycznym czajnikiem i melodramatem obaw, że bez niego świat się zawali.
Ten tekst to prośba i apel, by, przywołując moc urzędników i parlamentarzystów, podnieść głowę ponad mielizny zakurzonych regulacji. Umiejmy odnaleźć się w nowej, internetowej epoce i pamiętać, że suweren to nie stado bezmyślnych koników, lecz ludzie pragnący wolności, bezpieczeństwa i przejrzystych zasad. Obowiązkiem rządzących jest wsłuchanie się w tych, którzy wołają. Nieśmy nasze państwo ku lepszym rozwiązaniom. Nie ukrywajmy się za procedurami i nie wmawiajmy obywatelom, że coś jest niemożliwe. Otwarcie drogi do zmiany przepisów dowiedzie siły, niesłabości. Jeśli ktoś obawia się reakcji dawnych sentymentów, powinien przypomnieć sobie, że wola większości jest fundamentem demokracji i to ona może nadać nowy kształt przestarzałemu paragrafowi. Każda partia czy gabinet, który rości sobie zaszczyt reprezentowania narodu, powinien zadbać, by prawo nie służyło prześladowaniu niewinnych, lecz by chroniło nas wszystkich przed prawdziwymi zagrożeniami. Niech tak się stanie w imię życzliwości, wolnego rynku i szacunku dla godności człowieka. Jeśli przepis z minionej epoki musi odejść do lamusa, nie zwlekajmy. Czas najwyższy pokazać, że potrafimy iść naprzód bez balastu dawnych lęków i strachów. Niech nowoczesne rozwiązania wprowadzą nas w epokę, w której zamiast ścigać przypadkowe zyski, promujemy racjonalną gospodarkę i wsparcie dla tych, którzy grają fair. Bo przecież na tym polega rozumny rozwój i wspólne dobro.