Czasem wystarczy spojrzeć na surowy raport, w którym wyliczono, że w pewnej kadencji parlamentu większość petycji wyłącznie zignorowano, przepisano w banalne notki lub pochowano na zakurzonych półkach. Ta krótka wzmianka z dostępnego źródła przyciąga uwagę i zaprasza do poszukiwania głębszego sensu. Dokonana lektura budzi refleksję, ponieważ przywołany fragment obnaża paradoks. Instytucja petycji miała służyć swobodnej komunikacji obywateli z władzą, a okazała się w wielu przypadkach wyłącznie fasadą.

Zachęta do samodzielnego zgłębienia tych danych wydaje się konieczna, bo trudno przyjąć, by drobiazgowa analiza pozostała jedynie niczym niepopartą, pobieżną konstatacją. Odkrycie przyczyn takiego stanu i ukrytych za nim mechanizmów prowadzi do dalszej wędrówki przez meandry społecznej percepcji, prawniczej gry pozorów i administracyjnego labiryntu.
Warto obserwować jak państwo, niczym duchowy opiekun sfery publicznej, zamiast dbać o szybkość i przejrzystość, pozwala sobie na rozbudowane procedury, które topią petycje w oceanach papierowych formularzy. Mądrość ludowa ostrzega, że szewc bez butów chodzi, lecz nie zawsze powinno się godzić na tę werwę niedbałości. Internetowe systemy publikacji są na wyciągnięcie ręki, a nowe technologie pozwalają zeskanować dokument i udostępnić go w krótkim czasie. Ogłasza się wszak, że państwo troszczy się o obywateli, tymczasem ci muszą żmudnie czekać na realizację oczywistego obowiązku. Hanna Arendt pisała o banalności zła i przyzwoleniu na to, co niegodziwe w obliczu zaniechania. Edyta Stein podkreślała, że prawdziwe poznanie drugiego człowieka płynie z cichego wsłuchania się w jego potrzeby. Te przestrogi splatają się w subtelną inspirację, by docenić każdy głos i dopilnować, aby nie zaginął w biurokratycznych korytarzach.
Zdumiewa rozbieżność w terminach publikacji petycji przez rozmaite organy władzy, choć technicznie i kadrowo dysponują one nieraz bogatszym zapleczem niż lokalny sklepik spożywczy, zdolny w ciągu kilku minut przyjąć zamówienie, przetworzyć dane i zrealizować dostawę. Nie ma nic dziwnego w postulacie, że czternaście dni to nadto wystarczający okres na umieszczenie skanu w internecie i nikt przy zdrowych zmysłach nie powinien uznawać tego za przesadę. Problemy zaczynają się w momencie, gdy władza tłumaczy się rozbudowanymi procedurami, choć w innych sprawach potrafi reagować błyskawicznie, jeśli sytuacja jest dla niej priorytetowa. Pojawiają się deklaracje o dużym obciążeniu aparatu administracyjnego, o ograniczonym dostępie do sprzętu lub o tajemniczych koniecznościach kontroli merytorycznej. Ludziom, którzy wierzą w siłę cyfryzacji i szybkie działanie, takie wyjaśnienia przypominają kostium zapomnianej epoki.
Nauka, podobnie jak zwykły człowiek, szuka prawdy i nie godzi się na bierność, ponieważ w codziennych relacjach nieufność rodzi się na styku konkretów i mglistych obietnic. Rozważne umysły dostrzegają znaczenie formalnych terminów, ale nie akceptują nonszalanckiego podejścia, w którym niezwłoczność jest rozciągana do granic absurdu. W tym punkcie rozkwitają przeciwstawne stanowiska, bo jedni bronią elastyczności, twierdząc, że świat administracyjny potrzebuje swobody, a inni przypominają, że taka beztroska może z łatwością wypaczyć sens prawa. Istnieje również nurt wskazujący, iż brak jasnych i krótkich terminów nie tylko wydłuża proces, lecz pozbawia obywateli pewności co do rzetelności organu. Pojawia się outsiderski bon mot głoszący, że przepisy, w których nie określono terminów, przypominają zegar bez wskazówek, stojący w zapomnianej sieni. Władza publikuje więc wtedy, gdy samoistnie uzna to za stosowne, a obywatele czują się obco w przestrzeni, która teoretycznie należy również do nich.
Zdarzają się głosy broniące takiej sytuacji. Część komentatorów uważa, że pewne procedury urzędowe są niezbędne, by zachować wrażliwość na kwestie ochrony danych czy spełniać wymogi formalne. Inni przypominają, że zbyt sztywne standardy mogą doprowadzić do niepotrzebnej lawiny pozwów i petycji wyłącznie dla zasady, blokując merytoryczną pracę. Istnieją też tacy, którzy wierzą, że każda publikacja petycji i tak wpływa na życie publiczne, a liczy się końcowe rozstrzygnięcie w terminie trzech miesięcy. Wszystkie te stanowiska zasługują na analizę, ale trudno wyzbyć się poczucia, że nadmierna elastyczność bywa wygodną zasłoną dymną władzy.
Prawo i realia społeczne powinny zmierzać do harmonijnego balansu między błyskawicznym działaniem a racjonalnym namysłem. Ludowa mądrość przypomina, że rzadko jest czas na powtórne bicie żelaza, gdy ostygnie ono w niedbalstwie. Tak samo brakuje cierpliwości wśród obywateli, którzy złożyli petycję w kluczowej sprawie i nie rozumieją, dlaczego prosty skan przez kilkanaście dni nie może trafić na oficjalną stronę internetową. To budzi nieufność i wzburza, niczym ziarno wpadające między kamienie. Duch współczesności nie toleruje opieszałości w sprawach, które powinny być załatwiane od ręki. Z drugiej strony warto pamiętać, że egzaltowany pośpiech rzadko gwarantuje staranność. Właśnie w tej kolizji poglądów trzeba szukać nici porozumienia.
Wybór leży między utrzymaniem obecnej dowolności a ustanowieniem jasnych granic. Rozszerza się też przestrzeń debaty o przyszłości prawa do petycji, bo coraz częściej obywatele pragną odgrywać rolę rzeczywistych współgospodarzy w swym państwie. Twórcy regulacji nie powinni ignorować faktu, że siła oddolnych inicjatyw potrafi wywołać realne zmiany nawet wtedy, gdy władza początkowo działa opieszale. Prawo to nie tylko martwe litery, ale także żywy organizm przepojony wartościami etycznymi. Filozoficzna myśl Arendt, łączona z ideą aktywnej troski Stein, tworzy zręb wspólnej refleksji. Nikt nie zyskuje na przedłużającej się ciszy. Każdy ma do odegrania własną partię.
Pozostaje utrwalać przekonanie, że czternaście dni to więcej niż dość, aby opublikować skan w sieci. Rzucamy więc perły tych rozważań ku pospolitości, wierząc, że nawet w pozornie błahych detalach tkwi wielka siła sprawcza. Tworzenie barier o charakterze mglistej zwłoki przypomina budowanie labiryntu, w którym coraz łatwiej zatracić sens spraw, a coraz trudniej zachować przejrzystość. Pora dostrzec, że elastyczność terminów nie może być rozciągana w nieskończoność, jeśli chcemy budować społeczeństwo oparte na zaufaniu. Nie wynika to z arbitralnej pasji ustalania reguł, lecz z potrzeby ucieleśnienia słynnego pragnienia sprawiedliwego ładu, który układa relacje na linii człowiek–władza w dojrzały sposób.
Zachęcamy do zajrzenia w głąb źródła, gdzie cały kontekst statystyk i analiz maluje obraz momentami trudny do uwierzenia. To materiał, który potrafi rozpalić umysł i zmusić do zadawania pytań poza strefą komfortu. Przedstawione fakty dają też nadzieję, że determinacja społeczna i narastająca świadomość obywateli pociągną za sobą zmiany. To nie jest tylko spór o datę czy pieczątkę, ale wyprawa w głąb samej istoty demokracji semibezpośredniej, gdzie wolność wypowiedzi i troska o dobro wspólne powinny iść w parze z terminową publikacją każdego, nawet najdrobniejszego postulatu. Tak brzmi prawda, którą warto wyartykułować, dopóki nie rozpłynie się w ciszy i nie rozwieje jak zbyt długo odkładane na bok dokumenty.
Prawo bez zrozumienia potrzeby przejrzystości jest tylko bluszczem oplatającym korytarze, gdzie tłumi się oddech autentycznego dialogu. Wrażliwość na słowo, czas i ludzkie potrzeby świadczy o poziomie dojrzałości, który wykracza poza formalne definicje. W tym tkwi sekret każdej społecznej umowy. Niech zatem osiemnaście, dziesięć czy czternaście dni nie będzie ogniskiem niepotrzebnej zwłoki, lecz racjonalnym, krótkim oddechem. Zrozumienie tego daje realną szansę, by człowiek dostrzegł w państwie troskliwego przewodnika, a nie odległy gmach, w którym najprostsza prośba ginie w powolnym rytmie stężałych procedur. Taka wizja wzbudza wiarę, że nowa kultura administracyjna jest na wyciągnięcie ręki, skoro każda epoka potrafi przekraczać granice swoich ograniczeń, o ile obudzi się w ludziach wystarczająca siła i przekonanie o słuszności wspólnych działań. Tak rodzi się sedno rzeczy i tak chcemy ocalić w pamięci zasadę, wedle której poszanowanie głosu drugiego człowieka kształtuje fundament każdej społeczności, nadając jej barwy i wypełniając nadzieją na jeszcze lepszą przyszłość. Uśmiechajmy się niezwłocznie, a nie raz w tygodniu lub co dwie niedziele.