Czy ksiądz to zawód? Czy może jednak powołanie? A może… korporacja z „niebiańskim” systemem nagród i przywilejów, do których nawet najtwardszy kapitalista nie śmiałby się przyznać? Z jednej strony hierarchia przypominająca średniowieczne królestwa: od diakona po papieża – każdy ma swoje miejsce, swój tron, swoją władzę. Z drugiej, praca pełna posług i usług, bo przecież wierzącym się posługuje, a niewierzącym usługuje. I tak oto ksiądz – ten „sługa Boży” – zarabia na chleb z nieba, ale pieniądze przychodzą z tacy. Jak to się mówi: „Bóg widzi, parafianie płacą.”
Niezależnie od tego, czy odprawiają mszę, ślub, czy pogrzeb, księża wykonują pracę. Tak, pracę! Ale jaką! Żadne korpo z korzyściami z tytułu „braku obowiązku rejestracji i sprawozdań” nie ma nawet startu. Czyżbyśmy tu mieli do czynienia z korporacyjnym snem na jawie, gdzie księgowy przestaje istnieć, a pieniądze znikają w chmurze kadzidła?
Spójrzmy na to z bliska: księża żyją nie tylko z ofiar, ale i z umów cywilnoprawnych z państwem – tak, tym samym państwem, które z dumą głosi rozdział Kościoła od jego sakiewki. Są nauczycielami, kapelanami, a także doradcami duchowymi w miejscach, gdzie duszy nie szukaj – w więzieniach czy szpitalach. I choć państwo płaci, to do kasy ZUS-u wnoszą tylko symboliczną ofiarę. Kto by nie chciał takiego „biznesplanu”? Wznieś modły, a resztę załatwi „szczęść Boże”.
Nie zapomnijmy o nieruchomościach. Ziemia rolna, inwestycyjna, komercyjna – od komnat proboszczowskich po luksusowe apartamenty. I to wszystko bez płacenia podatku katastralnego, bo przecież „polityka, pieniądze, prawda i przykład” (czyli PPPP) strzegą duchownych od takich przyziemnych zmartwień.
A teraz zderzmy to z rzeczywistością. Niedawno na jednym z forów internetowych pojawiła się historia: proboszcz, w eleganckim, najnowszym SUV-ie, zatrzymuje się na czerwonym świetle obok młodego małżeństwa w starym „matizie”. Spogląda na nich z uśmiechem, opuszcza szybę i mówi: „Pan Bóg wynagradza hojnych, a wam polecam modlitwę o lepsze czasy.” Bóg w tej grze rozdaje karty?
Ale czy naprawdę chodzi tu o powołanie? Czy raczej o skumulowany system przywilejów, które bardziej przypominają system wczesnofeudalny niż nowoczesne rozumienie roli duchownego? Bo przecież – jak mawiają – „Bóg daje, ale z Kościoła nikt nie zdejmuje”. W świecie, gdzie księża są pracownikami, ale zarazem świętymi urzędnikami wolnymi od zwykłych trosk podatkowych, możemy tylko podziwiać tę „niebiańską” ścieżkę kariery.
Stawiam pytanie: ksiądz – zawód, powołanie czy może całkiem nieźle prosperujący „biznes”? Przecież żaden HR jeszcze nie rekrutuje na „stanowisko zbawiciela dusz”, a księży katolickich mamy 34 700 w samym 2023 roku. Kościół w Polsce to nie tylko miejsce kultu, ale też – całkiem dosłownie – najlepsza nieruchomość na rynku. Więc, drodzy wierni, płaćcie i płaczcie. Szkoda tylko, że nie z radości.
Bo może ksiądz to nie zawód… To styl życia. Czy Ksiądz to zawód?