Kształcenie umiejętności jest rzemiosłem wymagającym wiedzy, doświadczenia, talentu i zasobów.
Młodzi Polacy, Wasza wiedza, energia i ambicja są skarbem Ojczyzny!
Pojęcia „praca”, „wolność”, „tolerancja”, „prawo”, „prawda” – wyznaczają granice opisujących je definicji, budowanych na schemacie wykazania tego, co wykracza poza zakres. Zasada trzech wrogów, tych, którzy chcą zrobić to samo, coś przeciwnego i tych, którzy nic nie chcą robić, z pewnością zadziała. Partnerzy śpią w jednym łóżku, a mają różne sny. Nam się chce, a to, kto i jak nam pomoże, wpłynie na rezultaty. Praca staje pod sztandarem godności ludzkiej. Damy radę.
Szkolnictwo zawodowe i branżowe było problemem, na który zwracaliśmy uwagę politykom PIS-u i efekty znamy. Wróciły wspomnienia o Polsce Ludowej, w której będąc pacholęciem, chodziłem do szkoły podstawowej. Nauczyciel swoje, a uczeń „ani be, ani me, ani kukuryku”. Wypatrujemy gestu życzliwości i woli współpracy ze strony koalicji 15 Października. Oto materiał zakurzony w ministerialnych szufladach.
Zintegrowany System Kwalifikacji, a w szczególności „Prognoza zapotrzebowania na pracowników w zawodach szkolnictwa branżowego”, był przedmiotem wystąpień badaczy Instytutu Badań Edukacyjnych i urzędników Ministerstwa Edukacji i Nauki.
Audytorium stanowili wybrani do udziału w badaniu delfickim krajowi eksperci. W tej sytuacji mogę podzielić się własnymi subiektywnymi wrażeniami i szczątkową recenzją ministerialnego konceptu.
Politycy, urzędnicy i młodzi naukowcy od lat pracują i wsłuchują się w głosy interesariuszy, co zrobić ze szkolnictwem zawodowym. Oczywiście zajmują się także i innymi dziedzinami, ale nie o wszystkim jednocześnie. Władza dostrzegła, że decyzja o niemal zupełnej likwidacji szkolnictwa zawodowego na poziomie podstawowym była błędna.
Kiedyś rozpoczęta marginalizacja nauczania branżowego na poziomie technikum nie podąża za zmianami gospodarczymi. Śmiałe i doniosłe decyzje czasów minionych, nie tak odległych, bo z przełomu wieków, ówcześnie wychwalane, teraz, gdyby nie fatalne skutki, chciałoby się, aby zostały zapomniane. Wizjonerów się nie osądza, teraz mamy własnych kolejnych profetycznych wieszczów postępu i wyznawców trafności wizji jedynie słusznych celów partii rządzącej.
Zawodówki wracają do łask. Trochę wstyd przyznać, że nie każdemu jest dane być lepszym intelektualnie od średniej. Umiejętności manualne, rzemieślnicze, nie wyłącznie intelektualne, są sensem wielu prac społecznie akceptowanych, a dla wszystkich z nas niezbędnych. Trudno odkłamać minioną propagandę, że każdy winien rozwijać się intelektualnie. Człowieka hańbi jedynie niechęć do pracy połączona ze skłonnością do kradzieży.
Rozmach reformatorów wypluł jedną z konsekwencji. Młody człowiek, który ma obowiązek uczyć się do osiemnastego roku życia, może – idąc dozwolonym programem i harmonogramem – skończyć szkołę zawodową nawet rok przed terminem. System musi ukryć takich gagatków, więc urzędnicy ślą w dół elaboraty o wyższości ustawicznego kształcenia nad zawodowym wykluczeniem, tak aby sprawozdawczość zadowalała rejestry i ich czytelników.
System dostrzegł, że kształcenie zawodowe kosztuje. Co więcej, w zależności od kierunku i w konsekwencji od kapitałochłonności praktycznej nauki zawodu, wydatek szkoły na ucznia jest różny. Dla zachowania konstytucyjnej zasady bezpłatności kształcenia przyjęto metodę iście socjalistyczną, zróżnicowano subwencje, lecz ich różnorodność ma jedynie częściowo pokrywać różnicę kosztów. Tym samym nie ma rachunku ekonomicznego, lecz uznaniowość zwierzchnika Ministerialnego skonfrontowanego z księgowością samorządowca i kierownika placówki.
Trochę wstydzimy się socjalizmu, zatem wyparliśmy aparat pojęciowy z systemu społeczno–ekonomicznego. Nie ma już oficjalnie planowania centralnego a są wskazówki, zalecenia oraz wytyczne wypracowuje się w dyskusji z interesariuszami. Nie ma odgórnej siatki cen, lecz jest blokowy i sekwencyjny system rozliczeń łącznych. No dobrze, oczywiście nie ma w Polsce socjalizmu. Mamy gospodarkę rynkową z rządową strategią odpowiedzialnego rozwoju. Mnóstwo lat starań minęło, jak rok szkolny, a tu nadal nie ma promocji oraz wakacji. Sprawozdawczość skrzeczy. Gospodarka złorzeczy. Młodzież kontestuje. Nie ma komu w realnej gospodarce „robić”, a każdemu prawa w Unii dano. Przed kryzysem ratują imigranci. Obywatel ma prawa, a nie ma obowiązków, bo się wszak nie godzi na uwłaczający przymus. Wolność bez odpowiedzialności jest naturalna i pożądana a z pewnością powszechnie oczekiwana.
Tyle słów, a jeszcze nic o technikach. Otóż mimo wszystko nie wiemy, czy wybór technikum powodowany ma być chęcią nauczenia się konkretnego zawodu – współcześnie „umiejętności” – uzupełnionej egzaminem kończącym szkołę średnią. A może raczej młodzież wybierać technikum miałaby z powodów geograficznej dostępności i zainteresowań? Do tego nie zamykając sobie ścieżki późniejszego rozwoju na poziomie licencjackim? Te dwa pomysły można łączyć, jednak z ujemnymi skutkami dla każdej z opcji. Tak zwykle bywa, gdy nie podejmuje się decyzji, lecz przyszłość powierza się losowi.
Im więcej osób podejmuje studia i nawet kończy je na poziomie magisterskim, tym siłą rzeczy niższy musi być poziom wykształcenia abiturientów. Społeczeństwo i gospodarka wymagają osób, które nie muszą być magistrami czy licencjatami, lecz muszą mieć sprawne dłonie, otwarte umysły i powinny chcieć wykonywać prace społecznie użyteczne. Rolą państwa jest budowanie piramid społecznych i relacji płacowych, wraz z przywilejami, aby każdą pracę w jej podziale ktoś wykonał. Nie tylko branża IT jest lub powinna być poszukiwana. Rzemiosło, niski i średni personel medyczny i pracownicy opieki nad ludźmi starymi i zniedołężniałymi jest i będzie niezbędny, choćby po to, by mieć godną starość.
Lata konsultacji bez cienia wątpliwości wskazały, że musimy mieć informatyków, programistów, mechatroników, automatyków i kilka innych koniunkturalnie i krótkookresowo zdefiniowanych umiejętności. Salowe, pielęgniarki, hydraulicy, murarze, elektrycy, mechanicy samochodowi, „złote rączki”, opiekunki, szewcy i krawcy oraz położne nie są na przyszłość nadmiernie wyczekiwani, nie potrzebujemy kryptologów i pszczelarzy. Tak mówią akta mądrości panujących.
Państwo jako Lewiatan zauważyło, że potrzebuje pracowników i dawców danin. Na przygotowania zawodowe w kształceniu branżowym wydawane jest ponad 10 miliardów złotych rocznie. Gospodarka i państwa współzawodniczą o wykwalifikowaną siłę roboczą.
Obecnie panujący w Polsce etatyzm i podejście centralistyczne generują problemy zarządcze znane z gospodarki socjalistycznej. Sterowanie odgórne prowadzone jest po omacku, a przynajmniej z rozchwianym systemem relacyjnym i wadliwym modelem motywacyjnym. Z ponad dwutysięcznym i otwartym katalogiem profesji trzeba się wpasować w sieć kształcenia zawodowego obejmującego aktualnie około 215 umiejętności.
Ambicją rządu jest publikowanie coroczne kilkunastu zawodów preferowanych. To szkoły prowadzące edukacje z grup preferowanych w zamyśle mają otrzymywać większe dotacje, subwencje. Polityk ma problem ze zdobyciem klucza do rozdawania i uzasadniania wydawania pieniędzy publicznych. Wiemy, że w gospodarce scentralizowanej wydaje się nie swoje środki, na nie swoje cele, w nieznanej dziedzinie i przy braku przestrzeni wiarygodnej kontroli. Aby zatem wiedzieć i uzyskać legitymizację podejmowane są konsultacje społeczne wokół zinstytucjonalizowanych „think tanków”. Problem się rozmywa w czasie, ludziach i definicjach. Smart tank Fundacji Dobre Państwo zanęca: „weźcie nas” – bo warto.
Czego nie ma w podbudowie prognozy lub czego jest nazbyt mało, aby odpowiedzialnie zawiadywać przyszłością szerokich grup społecznych? Brakuje refleksji i alternatywnych scenariuszy rozwijania się międzynarodowej współpracy gospodarczej, również w dziedzinie kształcenia zawodowego. Umyka co jest lub co ma być polską przewagą komparatywną w globalnym podziale pracy.
Odwołanie się do strategii Państwowej jest naskórkowe. Trzeba uwypuklić, z jakiej doktryny i metody będziemy korzystali przy kształtowaniu umiejętności przyszłych pracowników. Nie jesteśmy izolowaną autarktyczną wspólnotą. Możliwości wpływania na swobodę dysponowania własną osobą i otwarty rynek pracy w Unii mamy bardzo ograniczone. Ludzie głosują nogami. Prawie wszyscy przedkładają własny dobrobyt nad dobrostan władzy. Kraje rozwinięte mają własne doktryny projektujące życie społeczne na dziesięciolecia. Jak widać brak spójnej strategii przekreśla także i tę, dość nieskomplikowaną, ideę komunikowania prognoz oczekiwanych przez gospodarkę zawodów.
Państwo, poprzez swoje spółki, ale i pośrednio przez samorządy, przez sferę budżetową i komunalną, samo wpływa i konkuruje o pracownika. Przedsiębiorcy prywatni już dzisiaj są w mniejszości, a z pewnością mają gorszą pozycję negocjacyjną. Konstrukcja prognozy zakłada bezalternatywność i każdorazową trafną decyzję centralnego planisty. Porzucone zostały idee decentralizacji i obrania wielu dróg wejścia na grań. Aby osiągnąć sukces, skazani jesteśmy wierzyć w szczęście trafu jednej szansy. Nawet niewielki, bo zaledwie pięcioprocentowy, rynek szkolnictwa branżowego w zamyśle MEN przywiązany ma być kurczowo do monopolu szkolnego. Strach przed ryzykiem paraliżuje. Dywersyfikacja jest kulturowo obca urzędnikom lgnącym do prostych, powtarzalnych, bezimiennych procedur.
W osnowie prognozy pominięto segment migracji. Polska musi wypracować politykę wobec imigrantów, politykę własną, właściwą dla naszej kultury i gospodarki, która jednocześnie nie będzie stawała ościeniem do polityki wspólnotowej UE. Projektowanie rynku pracy w oderwaniu od imigracji jest po prostu nieodpowiedzialne. Zatem oferujemy imigrantom model integracji lub asymilacji czy też autonomii? Przecież odrzucamy systemowy koncept niewolnictwa w prekariacie.
Przed nami dwie rozłączne gospodarki i zasady życia społecznego. Albo – albo. Inna będzie Polska, gdy przyjmiemy kilka milionów imigrantów z rodzinami. Inna będzie Polska alternatywna, gdy obierzemy kierunek mono etniczny. Wróżenie z pominięciem tak istotnego czynnika musi trafić kulą w płot. Nie czas teraz opowiedzieć się za legalizacją lub przeciwko imigracji w tekście o prognozie. Ślepota Państwa na rzeszę kilku milionów ludzi lub alternatywnie ich brak na rynku pracy i rynku usług społecznych wymyka się próbom racjonalizacji.
Presja imigrantów lub brak imigrantów na rynku pracy jest równie istotna, jak wpływ Państwa wyzbytego ryzyka i brania pod uwagę ceny pieniądza. Rząd podejmując interwencje i działania oparte o decyzje makro zaburza naturalne procesy samoregulacyjne.
Sytuacyjnie pojawił się także kontekst organizacyjny. Czas przebudować zadania i kompetencje oraz instrumentarium Powiatowych i Wojewódzkich Urzędów Pracy, bo hasła wzywające do ich likwidacji są przedwczesne. Prognoza opiera się na danych dostępnych w polskich silosach informacji, w szczególności w GUS. Proszę pamiętać, że około dwóch milinów firm prowadzi działalność na zasadzie zgłoszenia i nie zatrudnia więcej aniżeli 10 osób, często jest to samozatrudnienie. Tajemnicą Poliszynela jest także i to, że rząd, GUS i US wie o tych firmach niewiele. Nawet inwigilacją poprzez jednolite pliki kontrolne nie obudzi świstaka. Jakie dobra produkują, jakie świadczą usługi, co jest zawodowym charakterem małych i średnich przedsiębiorców – pieszczotliwie nazywanych „misiami”, jest dla GUS-u i aparatu władzy zagadką.
Sczytywanie trendów z ogłoszeń poszukujących pracy lub starających się o pracownika pomija w całości wartość pracy i kosztów opodatkowania pracy. Zdarza się duża rotacja wynikająca ze stawek uposażenia a nie z gry popytu i podaży. Jednym zdaniem archiwalne dane o rynku pracy z poziomu kompetencji oferowanej przez pracowników i poszukiwanych przez pracodawców są zatrważająco ubogie, historyczne i obarczone koniunkturalizmem czasowym i lokalnym.
Barierą jest także zastana struktura. Nieruchomości szkół, budynki dydaktyczne i wyposażenie warsztatowe. Majątek trwały generuje koszty i jest oporny na zmiany a z pewnością jest całkowicie niemobilny. Nie wstyd wspomnieć o Karcie Praw Nauczyciela. Nie idzie o to, aby ludziom odbierać zagwarantowane i nabyte przywileje. Warto zaznaczyć, że otwarte jest wejście do grona nauczycielskiego, a wyjście ze środowiska jest dość mocno przymknięte, przynajmniej zwierzchnik oświatowy ma związane ręce przy próbach redukcji zatrudnienia.
Jak administrować zasobami ludzkimi, gdy z każdym rokiem skutki demograficzne depopulacji widoczne będą na tabelach klas pierwszych. W szkolnictwie branżowym szczególną rolę spełniają nauczyciele praktycznej umiejętności – często specjalizacji dość wysublimowanej. Fachowcy raz z systemu wypchnięci nie czekają w pośredniaku, aby rząd sobie o nich przypomniał.
Badanie eksperckie prowadzone metodą delficką sprowadza się do rozstrzygania złożonych rozterek jakościowych, w których poszczególne wybory są wzajemnie sprzeczne lub przynajmniej nie współbieżne. Dla masowego podejmowania decyzji ilościowych, przy braku ugruntowanych materiałów, zaleca się używanie metody Monte Carlo. Problemy nie tkwią w szczegółach. Problemy tkwią w architekturze dość prymitywnie zarysowanej. W szczegółach tkwią natomiast wyroki determinujące porażkę kolejnej ustawicznej reformy robionej na pokaz i odgórnie.
Tyle w inkluzywnym, publicystycznym spotkaniu czynnika społecznego z władzą przeprowadzonym w formule lekcji wychowawczej. Każdy ma prawo się wypowiedzieć, wiecowo polemizować, jednak podstaw programowych i harmonogramu dydaktyki nie zmienimy, bo trwa i trwać ma. Wiele się musi zmienić, aby wszystko było po staremu bądź inaczej mówiąc zmieniajmy sreberka zostawiając czekoladki.
Budujemy Polskę silną, rządną, sprawiedliwą. Dokonując wykładni i egzegezy stanu szkolnictwa zawodowego wiemy, że brakuje i będzie brakowało wykwalifikowanych pracowników, a wpływy z podatków i danin, w ślad za demografią, będą się kurczyć, pozostawiając do realizacji obietnice dużych transferów na zapomogi społeczne. Co zrobić – trudno stwierdzić, jednak czy chcemy o tym porozmawiać czy też jedynie milcząco wysłuchać. Oby Państwo nie opuściło LUDZI.
Witold Solski
Źródło:
http://zpp.poznan.pl/mlodzi-polacy-wasza-wiedza-energia-i-ambicja-cennym-skarbem-ojczyzny/